niedziela, 28 września 2014

Rezolucja europejczyków



W otwarciu Synodu Biskupów Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego (UKGK), który obradował na początku września w Brzuchowicach pod Lwowem, wzięło udział kilku przedstawicieli rzymskokatolickich episkopatów Europy i USA. Biskup z Niemiec powiedział, że jego Kościół przepełniony jest wstydem i bólem z tego powodu, że nie może niczego zmienić w aktualnej sytuacji na Ukrainie. Dodał, że niemieccy biskupi potępiają aneksję Krymu i wzywają swoich polityków, by przypominali państwom sygnatariuszom budapesztańskiego memorandum z 1994 r. o ich odpowiedzialności za niepodległość i terytorialną integralność Ukrainy. Przedstawiciel episkopatu Francji przyznał, że w ciągu kilkudziesięciu lat ciężkich doświadczeń UKGK, gdy prześladowcy zaprzeczali istnieniu grekokatolików, głosy solidarności i jedności ze strony francuskich katolików były odosobnione.  Italo-albański biskup Lungro w imieniu episkopatu Włoch zapewnił, że tamtejsi biskupi gotowi są rozpatrzeć kolejne dotyczące duszpasterstwa wnioski i prośby ze strony wielotysięcznej greckokatolickiej emigracji. Biskup zamojski Marian Rojek przypomniał wspólne orędzie biskupów Polski i Ukrainy z 2013 roku, cytując słowa o tym, że „nienawiść i przemoc zawsze jest degradacją człowieka i narodu, przebaczenie, braterstwo, współczucie, pomoc i miłość stają się natomiast trwałym i godnym fundamentem kultury współżycia ludzkiego”. Wszyscy zagraniczni goście synodu wyrażali solidarność z Ukrainą i zapewniali o modlitwach w intencji pokoju.
Arcybiskup Mieczysław Mokrzycki, rzymskokatolicki metropolita lwowski, po zaproponowaniu wspólnego duchowego wsparcia Ukrainy i jej mieszkańców w sytuacji toczącej się wojny, poruszył sprawę świątyń rzymskokatolickich, które po ogłoszeniu niepodległości Ukrainy, przy pomocy władzy, ale bez zgody historycznych właścicieli – Kościoła rzymskokatolickiego, czy wbrew jego woli, „przeszły w użytkowanie Kościoła katolickiego obrządku bizantyńskiego”. Hierarcha wspomniał o kościołach Matki Bożej Gromnicznej we Lwowie i pw. Narodzenia NMP w Komarnie. Czekając na podjęcie przez greckokatolickich biskupów  konkretnych kroków w celu zwrotu wspomnianych świątyń i zaprzestania dyskryminacji łacińskich wiernych przez wschodnich duchownych, abp Mokrzycki wyraził nadzieję, że „niezakończonych spraw nie trzeba będzie przedstawiać Ojcu Świętemu w czasie wizyty ad limina”.
Gdy rzymskokatolicki hierarcha zwracał się do Synodu UKGK, we Lwowie trwały obrady międzynarodowej konferencji nt. „Ecclesia Leopoliensis. Kościoły Lwowa i archidiecezji lwowskiej obrz. łacińskiego: historia, tradycja i dzień dzisiejszy”. W rezolucji jej uczestnicy wyrażają zaniepokojenie sytuacją rzymskokatolickich świątyń archidiecezji lwowskiej, krytykując zarówno władze państwowe, z podaniem konkretnych zarzutów, jak i Kościół greckokatolicki, za wspomniane wyżej problemy ze Lwowa i Komarna. Sygnatariusze rezolucji oświadczają: «Wielką szkodę moralną wyrządza nauczanie hierarchów greckokatolickich, zachęcające wiernych do zajmowania świątyń łacińskich w ramach zadośćuczynienia za „krzywdy i niesprawiedliwość” wyzysku kolonialnego. Brak szacunku dla cudzej własności prowadzi do przeciwstawienia się jednoznacznym nakazom Boskim zawartym w 7 i 10 Przykazaniu Dekalogu». Rezolucja jednoznacznie stwierdza, że aktualna sytuacja stawia pod znakiem zapytania autentyczność europejskich aspiracji Ukrainy.
Kwestia lwowskich świątyń rzymskokatolickich nie jest czymś nowym. W reakcji na wywiad metropolity Mokrzyckiego dla telewizji Polonia  pisałem już o tym - http://www.cerkiew.net.pl/Wiadomosci/wiadomoscjedna.php?polaczenie=wiad_1317661887&cerkiew=cerkiew. Co do meritum synodalnych pretensji lwowskiego metropolity, jako grekokatolik z Polski nie mogę się doczekać dnia, gdy w Komarnie i obok jego siedziby wygasną ogniska niezgody. Po pierwsze dlatego, że jest to wymóg elementarnej sprawiedliwości. Po drugie z tego względu, że ukraińskie problemy bolesnym rykoszetem uderzają najmocniej właśnie w grekokatolików w Polsce, gdzie abp Mokrzycki osobiście o tym mówi podczas częstych odwiedzin. Zdaję sobie jednak sprawę, że dla biskupów greckokatolickich to niełatwe zadanie. Poprzedni zwierzchnik UKGK kard. Lubomyr Huzar mówił o tym kilka lat temu w wywiadzie dla KAI:  „Ze strony niektórych wiernych i duchownych mojego Kościoła można spotkać się z dystansem a nawet oznakami niechęci wobec inicjatywy pojednania. Na przykład w Komarnie miejscowi grekokatolicy nie chcą dopuścić, aby wierni obrządku łacińskiego korzystali z ich świątyni. Jest to dla mnie zachowanie zupełnie irracjonalne. Wierni nie chcą ustąpić, mimo że w tej sprawie rozmawiali z nimi miejscowi biskupi, grecko- i rzymskokatolicki, a także osobiście nuncjusz apostolski na Ukrainie”. Wspomniana irracjonalność to niestety częste źródło problemów. Czego wymagać od ukraińskich hierarchów, skoro nawet w Polsce, w porównaniu z Ukrainą tej oazie religijnego spokoju, dochodzi do sytuacji, gdy wierni, nie zgadzając się z jakąś – najczęściej personalną – decyzją swego biskupa, blokują kościół parafialny, plebanię, bywa że przetrzymując w niej kapłana? Takie konflikty tlą się miesiącami. W Ukrainie dochodzi czynnik ryzyka ingerencji sekt, które podając się za „prawdziwych grekokatolików”, wykorzystują każdą konfliktową sytuację.
W prawicowych mediach nurtu neoendeckiego, w aktualnej sytuacji jawnie prorosyjskich, słychać narzekanie, że w Polsce przemilczano rezolucję uczestników lwowskiej konferencji. Także wystąpienie abp. Mokrzyckiego nie spotkało się ze szczególnym oddźwiękiem. To samo trzeba powiedzieć o przemówieniach innych łacińskich hierarchów, z których samokrytyczny głos przedstawiciela Francji był czymś nieoczekiwanym. A może powodem powściągliwości polskich mediów głównego nurtu było jeśli nie zażenowanie, to przynajmniej zakłopotanie treścią wystąpienia lwowskiego hierarchy. I opuszczając zasłonę milczenia nad jego słowami, nie wspomniano i o zagranicznych gościach. Argument, że nie czas, by poruszać sprawę własności świątyń można zbić twierdzeniem, że nigdy nie ma idealnych warunków do rozwiązywania trudnych problemów. Ale Ukraina we wrześniu 2014 roku jest państwem, które militarnie zaatakował nieobliczalny sąsiad, a skutkiem tej agresji są także nie tylko materialne, ale i osobowe represje zarówno wobec grekokatolików, jak i rzymskich katolików w Donbasie. Zrobienie w takiej sytuacji głównym motywem swego wystąpienia przed greckokatolickimi hierarchami kwestii majątkowych jest czymś zadziwiającym. A jak dyplomatycznie nazwać słowa o nadziei, że o wszystkim nie trzeba będzie informować papieża podczas wizyty ad limina?
Rezolucja uczestników lwowskiej konferencji przez swój mentorski ton, sześciokrotne akcentowanie na niespełnianiu przez ukraińskie władze i grekokatolików  europejskich norm i podkreślanie, że prawa religijne, kulturalne i oświatowe w „naturalny sposób wynikają z cywilizacji łacińskiej”, wywoła skutek przeciwny do zamierzonego. Trudno oprzeć się wrażeniu, że redagował ją ktoś z neofickim kompleksem wyższości wobec Wschodu. Nie dziwi to, że swój podpis złożył pod nią badacz, który przeszedł radykalną metamorfozę. Od historyka, który metropolitę Szeptyckiego nazywał wybitnym hierarchą, do propagandzisty, który określił go upiorem zagubionym w stadzie. Co skłoniło do tego ludzi, którzy wiele zrobili i nadal robią  dla dialogu polsko-ukraińskiego?




niedziela, 21 września 2014

Krwawiąca tożsamość



Występując 14 września na Forum Wydawców we Lwowie, amerykański historyk Timothy Snyder mówił o tożsamości Rosjan: „Kim jest Rosjanin? Z mego własnego doświadczenia wynika, że to człowiek, który mówi, że nie ma Ukrainy. To także ktoś, kto twierdzi, że istnieje światowy spisek, na czele którego stoją USA. To negatywne określenia Rosjan, które nie mogą wyjaśnić, czym jest Rosja. To wyłącznie opozycja do świata. Młodzi historycy z Sankt Petersburga mówili mi o wątpliwościach co do istnienia Ukrainy jako narodu. Próbuję im to wyjaśnić, ale według mnie Ukraińcy nie wdawaliby się w dyskusję. Bo to tak, jakby spierać się z kimś, kto wątpi w to, że dzień nastaje po nocy, a Księżyc krąży wokół Ziemi. Oczywiście, można o tym mówić, ale Ukraińców to nie interesuje. Dlatego młodzież w Rosji i na Ukrainie znajduje się w różnych intelektualnych wymiarach. To izoluje Rosjan od reszty świata. Bo dla wszystkich innych takie bezsensowne twierdzenia są sygnałem do przerwania rozmowy. Najbardziej niepokoi mnie to, że rosyjska tożsamość zależy od negowania tożsamości innych narodów. To wszystko oddala od zrozumienia tego, czym jest Rosja i co znaczy być Rosjaninem. A może bycie Rosją oznacza napadanie na inne kraje? To wielkie i skomplikowane pytanie, na które nie znaleziono jeszcze odpowiedzi”.
Metropolita Hilarion, przewodniczący Wydziału Zewnętrznych Kontaktów Kościelnych Patriarchatu Moskiewskiego, w wywiadzie dla agencji Interfax (17.09.2014), w kontekście obrad Międzynarodowej Komisji ds. Dialogu Teologicznego między Kościołem Katolickim i Prawosławnym, jakie toczą się w Jordanii, powiedział, że należy powrócić do tematu unii, bo „pozostaje ona krwawiącą raną na ciele światowego chrześcijaństwa, o czym świadczą i ostatnie wydarzenia na Ukrainie oraz głośne, skrajnie polityczne oświadczenia ukraińskich greckokatolickich przywódców”. Tożsamość Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego w stosunku do Ukrainy polega na negowaniu eklezjalnej tożsamości Kościołów, które wywodzą się z chrztu św. Włodzimierza – greckokatolickiego, i prawosławnych – autokefalicznego i kijowskiego. To potwierdza obawy amerykańskiego historyka. Unia nie jest już choćby „chorym członkiem Ciała Chrystusowego”, to po prostu „krwawiąca rana”. A rany się dezynfekuje, zaszywa, niekiedy wypala. Metropolitę Hilariona trudno zaliczyć do rosyjskiej młodzieży, ale tak samo jak ona przebywa on w innym intelektualnym wymiarze, skoro winę za tragiczne wydarzenia na Ukrainie ponoszą według niego grekokatolicy.
Pytanie postawione przez Snydera można rozszerzyć na inne narody. Kim jest Węgier, Słowak, Czech? Traktując jako reprezentantów całych narodów ich liderów, którzy wykorzystując kryzys żądają wyjątkowych praw dla swojej mniejszości na Ukrainie, albo poddają w wątpliwość sens ukraińskiej państwowości, za jednym z polskich publicystów można by powiedzieć, że to hieny. Jednak Orban, Fico i Zeman nie są nieusuwalnymi monarchami i trzeba wierzyć, że zamienią ich ludzie, którym sumienie nie pozwoli na żadną formę kolaboracji z agresorem, którego tożsamość to napadanie na słabsze państwa.