poniedziałek, 27 czerwca 2016

Destrukcja



Jeden z końcowych dokumentów Wielkiego i Świętego Soboru, który zgromadził dziesięć spośród czternastu autokefalicznych Kościołów prawosławnych, dotyczy „Relacji Kościoła prawosławnego z pozostałym światem chrześcijańskim”. Czytamy w nim, że Kościół prawosławny, mając świadomość niezbędności wewnątrzchrześcijańskiego dialogu teologicznego,  odrzuca „jakąkolwiek formę prozelityzmu, uniatyzmu czy innych prowokacyjnych aktów rywalizacji konfesyjnej”(23).

Dokładnie to samo mówi przyjęta w 2015 roku „Koncepcja ekumeniczna Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego”. Czytamy w niej, że wskutek historycznych okoliczności Rzymska Stolica Apostolska, której myśl teologiczna charakteryzowała się soteriologicznym i eklezjologicznym ekskluzywizmem, traktowała Unię Brzeską w kategoriach podporządkowania, a nie komunii. UKGK, uznając z jednej strony szereg pozytywów, jakie przyniosło zjednoczenie urzeczywistnione w Brześciu, z drugiej świadomy jest, że „częściowo z własnej winy mocno ucierpiał w rezultacie latynizacji, która doprowadziła do poważnych deformacji w rozumienie przez hierarchię i wiernych autentycznej tożsamości i powołania swojego Kościoła”. I dlatego UKGK „nie może przekreślić rezultatów dialogu ekumenicznego w XX wieku odnośnie jego negatywnej oceny zjawiska uniatyzmu jako sposobu zjednoczenia Kościołów, bazującego na błędnych teologicznych podstawach, gdyż ma świadomość, że to w żaden sposób nie podważa jej istnienia”(11). 

Dokument odsyła do listu zwierzchnika UKGK kard. Iwana Lubacziwskiego, wystosowanego do kierującego watykańskim ekumenicznym dykasterium kard. Cassidy po opublikowaniu w roku 1993 znanej zainteresowanym ekumenizmem deklaracji z Balamand, w którym ukraiński hierarcha, rozróżniając metodę uniatyzmu od modelu, odrzuca pierwszą i postuluje zmianę drugiego, czyli samych Wschodnich Kościołów Katolickich. A to wymaga wysiłku jak samych wschodnich katolików, którzy powinni odnaleźć własną teologiczną i duchową spuściznę,  tak i Stolicy Rzymskiej, która „tak powinna zmienić relacje kanoniczne z Kościołami Wschodnimi, by mogły stać się one akceptowalnym modelem eklezjologicznym dla prawosławnych”.

Prawosławny dokument należy ocenić jako powściągliwy. To niewątpliwie rozczarowało jednego z delegatów Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, biskupa gorlickiego Paisjusza. W relacji z obrad Soboru czytamy, że wnioskował on „aby w treści dokumentu uwzględniono problem destrukcyjnego wpływu obrządku unickiego na działalność ekumeniczną, podkreślając też, że dokument ten powinien zostać wyjątkowo skrupulatnie dopracowany”.

„Obrządek unicki” w Polsce, wskutek szantażu, jaki stosują prawosławni hierarchowie, praktycznie wyłączony jest z tradycyjnych corocznych modlitw o jedność chrześcijan, które odbywają się w styczniu. Nieobecność grekokatolików w dialogu teologicznym w Polsce ma dodatkowe przyczyny. Hierarchia i duchowieństwo PAKP, z nielicznymi wyjątkami,  niezłomnie trwa w postawie negowania eklezjalności grekokatolików. 

Znikąd nadziei? W prawosławiu staje się normą, że to świeccy czynią wyłomy w murach separujących chrześcijan. Tak jak Mikołaj Roszczenko, recenzując książkę Ireny Matus „Schyłek unii i proces restytucji prawosławia w obwodzie białostockim w latach 30. XIX wieku”(Białystok 2013). Lubelski ukrainista wyznaje: „Ważnym walorem książki jest to, że uświadamia ona czytelnikom, iż nasi przodkowie też byli unitami i trudno mieć o to do nich pretensje, po prostu tak potoczyły się losy tej ziemi. Chciałbym wierzyć, że pomoże ona także dla wielu z nich zobaczyć w dzisiejszych grekokatolikach naszych braci unitów, a nie zdrajców”(„Nad Buhom i Narwoju”, 1/2016, s. 42).

Kilka dni temu ukraińskie media poinformowały o skandalicznym zajściu. Jeden z rosyjskich oligarchów, który otrzymał obywatelstwo ukraińskie od prezydenta Janukowycza, powszechnie uważany za „smotriaszczego” patriarchy Cyryla na Ukrainie, napadł na prawosławnego biskupa, metropolitę Ołeksandra Drabynkę. To najbliższy współpracownik metropolity Wołodymyra Sabodana, poprzedniego zwierzchnika podporządkowanego Moskwie Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego. Metropolita Drabynko, dziś pozbawiony wpływu na kierunek rozwoju swojego Kościoła, jest zadeklarowanym zwolennikiem autokefalii UKP PM. To człowiek, z którym można dialogować. Niestety chyba dlatego, że jego droga do biskupstwa nie wiodła przez któryś z monasterów. 

Bo we wschodniosłowiańskim prawosławiu stały się one miejscem, w którym młody człowiek wciśnięty zostaje w ciasny szablon. Oksana Zabużko opisała wizytę w Ławrze Świętogórskiej koło Doniecka jesienią  2011 roku. Gdy oprowadzającemu ich grupę mnichowi zwróciła uwagę na logiczną sprzeczność w jego wywodzie, przekonała się „czym jest programowanie neurolingwistyczne. U tego faceta wystąpiła czysta kliniczna reakcja – najpierw strach, a potem agresja. Przez trzydzieści sekund jego twarz zdradzała panikę, po prostu szok. Wypadł z kolein, wytrącili mu matrycę! Następne czterdzieści sekund wyraz jego oblicza świadczył o tym, że w głowie wszystko się przegrzewa, każda klema i lampka, po czym rzucił się na mnie z atakiem”. Zabużko nie ma wątpliwości: „informacje dają im do zapamiętania blokami, bezmyślnie. To faktyczne zombowanie, całkiem profesjonalne, jak hipnoza”. 

Już niedługo na Łemkowskiej Watrze zbiorą się grekokatolicy i prawosławni. Oby tam i wszędzie indziej odbywało się to w duchu, do jakiego nawołuje świecki z Lublina.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Tabu



Wizyta Sekretarza Stanu Stolicy Apostolskiej na Ukrainie, która jest etapem w realizacji zainicjowanej przez papieża Franciszka pomocy europejskich katolików dla ofiar wojny, oprócz znacznego aspektu materialnej pomocy, istotnego moralnego wsparcia, ma także wymiar symboliczny. Dotychczas Watykan jak ognia unikał słowa „wojna” i nie odważył się na mówienie o bezpośredniej roli Rosji w trwającym już trzeci rok dramacie.

Przemawiając w Zaporożu do przedstawicieli Kościołów i organizacji religijnych kardynał Parolin złamał pierwsze watykańskie tabu. Powiedział tam: „Dobrze wiemy, że ta wojna jest czymś o wiele większym niż przeciągającym się konfliktem: to nieustanne zagrożenie, znak konfrontacji cywilizacji, historii i narodów, wychodzące daleko poza granice Ukrainy, co może mieć poważne konsekwencje dla równowagi, która i tak jest ciągle naruszana w wielu regionach świata. Ta «wojna w kawałkach», jak nazywa ją papież Franciszek, dowodzi, że nie można igrać z prowokacjami, bo wystarczy drobiazg, by wybuchnął zgubny konflikt na szeroką skalę”.(Tłumaczenie z dostępnego tekstu w języku ukraińskim).

Wielu w Polsce, zarówno z prawa, jak i z lewa, choćby Leszek Miller w niedawnym wywiadzie dla jednego z dzienników, straszących Polaków „banderyzacją” Ukrainy i wyrażających zrozumienie dla działań Rosji, rzekomo zagrożonej ekspansją świata zachodniego na jej terytorium i wartości, z irytacją przyjmie słowa watykańskiego wysłannika o konfrontacji cywilizacji, historii i narodów. Że o to chodzi, nie ma wątpliwości Jerzy Wójcicki, działacz mniejszości polskiej na Ukrainie: „Dużo Polaków walczyło na Donbasie z rosyjskim okupantem. Na przykład mój młodszy brat Jarek Wójcicki, który też posiada Kartę Polaka, pełnił służbę w Straży Granicznej jako snajper. Traktował swoją misję przede wszystkim jak obronę granic cywilizacji zachodniej przed rosyjskim agresorem. Tak samo robili inni Polacy w szeregach armii ukraińskiej. Część z nich zginęła, inna część została ranna”. 

Wywiad, zamieszczony przez „Politykę Narodową (Nr 15, wiosna 2016), z pochodzącym z Sądowej Wiszni absolwentem Wyższej Szkoły Prawa i Administracji w Rzeszowie, a dziś prezesem Stowarzyszenia „Kresowiacy” w Winnicy, może zepsuć humor samozwańczym obrońcom polskości na Ukrainie. Okazuje się, że „polska mniejszość narodowa potraktowała Majdan jako możliwość obalenia reżimu Janukowycza i zbliżenia z Polską i Unią Europejską”, a na pytanie, czy warte to było śmierci kilku Polaków z Podola i okolic Lwowa, pada odpowiedź: „Oczywiście, że tak. Tak robili Polacy podczas powstania listopadowego, styczniowego, tak samo robili Polacy i Ukraińcy podczas rewolucji godności”.

Pochodzący z Galicji winnicki działacz widzi różnicę między Polakami z okolic Lwowa i tymi zza Zbrucza. Ci ostatni „są bardziej autonomiczni i krzewią swoją polskość rozumiejąc, że jutro nie można będzie uciec do wujka w Krakowie czy ciotki w Przemyślu. Czują się gospodarzami na ukraińskiej ziemi w równym stopniu jak i Ukraińcy”. 

O roli portalu kresy.pl w kreowaniu obrazu Ukraińców w części środowiska narodowego w Polsce Wójcicki mówi bez ogródek: „Najważniejsze, by w tworzenie portali prawicowych nie mieszała się Rosja, a Polacy, którzy tam piszą, czasami naradzali się ze swoimi rodakami  na południowo-wschodnich Kresach zanim wrzucą kolejny kontrowersyjny tekst”. Dla Polaka z Ukrainy nie ulega wątpliwości, że „Rosja czyha i próbuje przez cały czas wnieść rozbrat w polsko-ukraińskie stosunki”. 

Co jeszcze musi się stać, by Watykan złamał drugie tabu i expressis verbis określił cywilizacje, historie i narody, między którymi toczy się wojna na Ukrainie?