czwartek, 21 grudnia 2017

Niesamowity efekt



Szokujący wielu pomnik rzezi wołyńskiej, który ma stanąć w Parku Pamięci Narodowej przy Sanktuarium NMP Gwiazdy Nowej Ewangelizacji w Toruniu, odbieram jako naturalną ekspresję estetyczno-ideologiczną środowiska, któremu przewodzi o. Rydzyk. 

Byliśmy tam całym seminarium na początku kwietnia bieżącego roku. Wrażeniami nie dzieliłem się z innymi zbyt otwarcie w obawie, że powodować mną mogą uprzedzenia, wywołane zdumiewającą zbyt często symfonią poglądów tego środowiska odnośnie Ukraińców z tym, co rozsiewa po świecie kremlowska propaganda.

Do czasu. Do momentu lektury tekstu Andrzeja Horubały („Do Rzeczy”, 10-17. 04.2017) pt. „Do Torunia po sacrum”. Autora, ani chyba tym bardziej tygodnika, nikt trzeźwy nie oskarży o antykościelne nastawienie. Intuicja i jakieś wyczucie estetyczne – ostatecznie codziennie obcuję ze sztuką Nowosielskiego – mnie nie zawiodły.

„Nie ma, więc nie ma usprawiedliwienia. Kościół Ojca Dyrektora to kicz. Kicz mentalny i kicz estetyczny. I z tego gwałtu na smaku, na oczach nie jestem w stanie wyprowadzić niczego sensownego. W ogóle budowla jest kuriozalna. Zaufano estetyce jakiegoś cukierniczego zdobnictwa, połączonego z żenującym realizmem” – na tym wyznaniu Horubały można by zakończyć, gdyby nie pomnikowe dziecko nabite na widły(tryzub). 

Obejrzawszy ponadnaturalnej wielkości brązową statuę papieża na dziedzińcu, po wejściu przez złociste drzwi „bardziej pasujące do jakiegoś prowincjonalnego centrum kongresowego niźli do świątyni”, zaskoczony new age‘owym nastrojem kaplicy adoracji, przeżywszy na górze szok – „walący po oczach żywymi kolorami fresk z Janem Pawłem”, Horubała dochodzi do głównej kaplicy. A „tam kuriozum: w prezbiterium za ołtarzem klęcznik, a na nim naturalnej wielkości modlący się Jan Paweł II jak żywy albo jak z gabinetu figur woskowych madame Tussaud! Wyciąga dłoń w kierunku wizerunku Maryi (ta część obiektu stanowi – jak się dowiadujemy – wierną kopię prywatnej watykańskiej kaplicy papieża). Efekt niesamowity. Gdy później uczestniczę w mszy, co chwila zza pleców kapłana wyłania się fragment papieskiej postaci, skutecznie wybijając mnie ze skupienia”.

W tym miejscu, w tym czasie – także masowego, zdumiewającego swym ekumenizmem, kultu relikwii krwi, kości, włosów etc. – nie mógł powstać inny pomnik poświęcony ofiarom mordów niż naturalistyczny monument dziecka przebitego trzema ostrzami. To było nieuniknione. Jeśli świętego papieża uobecnia się jak żywego figurą woskową, to jak  agonii dziecka nie oddać w skali jeden do jeden? 

Mamy problem. Jako Ukraińcy. Ma problem Kościół rzymskokatolicki. Z kiczem. Biskup Michał Janocha szczerze na pytanie o to, jak się przed nim bronić: „Nie widzę tego zbyt optymistycznie. Jestem przewodniczącym rady architektoniczno-artystycznej przy kurii i wiem, jak często ta rada jest bezradna. Jej rola jest dosyć ograniczona. Księża proboszczowie, bo głównie oni są inwestorami, czują się często bardzo samodzielnie. Oczywiście, w duszpasterstwie to może być wielka zaleta, ale kiedy ta samodzielność idzie w parze z brakiem wyczucia w dziedzinie plastycznej i jeszcze w dodatku nie ma się świadomości tego braku, więc nie korzysta się z konsultacji, to wtedy powstają rzeczy złe. Tym większa radość, kiedy uda się zrobić coś dobrego” („A piękno świeci w ciemności. Z biskupem Michałem Janochą rozmawia Ewa Kiedio”, Biblioteka „Więzi” tom 332, s. 213). 

Zamiast podsumowania zacytuję ostatnie zdanie z tekstu Andrzeja Horubały: „Tyle pieniędzy władowano w toruńską świątynię, a ona zamiast być klarownym zwieńczeniem dzieła Tadeusza Rydzyka, zdaje się jego karykaturą”.


wtorek, 19 grudnia 2017

Dwugłos



Powiedzieć, że stosunki między środowiskiem kresowian a Ukraińcami, w szczególności tymi należącymi do Kościoła greckokatolickiego, są napięte, to znaczy uciec się do eufemizmu. O stosunkach można mówić, gdy obie strony uznają swą podmiotowość i prawo do swobodnego decydowania o najistotniejszych dla nich sprawach. 

Świeżą okazją do zintensyfikowania awersji do grekokatolików są promocje „Dwóch Królestw” błogosławionego biskupa Hryhorija Chomyszyna, połączone z wykładem profesora KUL, który jest spiritus movens wydania zapisków męczennika ze Stanisławowa. 

Już pierwsze słowa działacza kresowego prowadzącego spotkanie w Kędzierzynie-Koźlu potwierdzają wnioski ukraińskich historyków, którzy dostrzegli w wydaniu „Dwóch Królestw” próbę dyskredytacji greckokatolickiego hierarchy-symbolu. Błogosławiony Hryhorij to „nie taki biskup jak abp Szeptycki, to biskup, który opowiadał się za prawdą, który nie chciał żeby dokonywało się ludobójstwo, żeby Ukrainiec mordował Polaka, nie chciał żeby doszło do mordów w rodzinach”. To skłoniło, kontynuował mówca, Patriotyczny Związek Organizacji Kresowych i Kombatanckich do napisania listu do papieża z apelem o odrzucenie beatyfikacji metropolity Szeptyckiego, który, choć pochodził z zacnej rodziny i miał brata, polskiego generała, „niestety Polski się wyparł”. 

W wykładzie profesora KUL padły słowa o „sekcie, która w Kościele greckokatolickim sączy jad banderyzmu”, o Kościele greckokatolickim, który „w Ukrainie i jeszcze bardziej w Polsce jest wylęgarnią nacjonalizmu”, o Cerkwi, „która głosi Banderę i nie jest już Cerkwią z założenia”. A ukraińskie Kościoły doprowadziły do tego, że największy tytuł wzbudzający powagę od czasów biblijnych, patriarcha, jest czymś śmiesznym: „Mamy pseudopatriarchów: greckokatolicki bezprawny patriarcha, prawosławny bezprawny patriarcha, tam jeszcze we wsi jest patriarcha, czyli profanacja. To jest działanie tych sił wywrotowych, diabelstwa, by powagę  Kościoła, państwa, narodu obalić”. 

Po przygnebiającym kędzierzyńskim spektaklu obowiązkowo, w imię ocalenia obrazu kresowianina otwartego na innych, trzeba sięgnąć do przedśmiertnych zapisków ks. prof. Mieczysława Brzozowskiego („Ethos’, 15/16, 1991), wybitnego homilety, rektora Seminarium Lubelskiego w latach 1983-1991. Urodził się we Lwowie w roku 1933. Wyznał: „cieszyłem się miastem, kochałem moje miasto. Nie byłem o nie zazdrosny, choć wiedziałem, że było to również miasto mojej koleżanki Mirki – Ukrainki, i mojej pierwszej w życiu, dziesięcioletniej sympatii – Rysi, Żydówki”. Wychowywany w religijnej atmosferze doszedł do przekonania, że „Kościół w jakiejś swojej postaci towarzyszy każdemu narodowi. Wszak gdy Ukraińcom odbierano ostatnią iskrę nadziei na wolną ojczyznę – zamykano cerkwie unickie”. 

Zaznawszy doli repatrianta uważał, że „nigdy nie wolno pozbawiać ludzi ich rodzinnej ziemi. Jałta to symbol usankcjonowanej zbrodni”. Ten wielki polski patriota pod wpływem światłych nauczycieli w jeleniogórskim liceum i osobistej lektury dojrzał do konstatacji: „szczególnym obrzydzeniem napawał mnie nacjonalizm o zabarwieniu pozornie katolickim. Wydawał mi się on o tyle groźniejszy od innych dewiacji, że głosił nienawiść w imię Krzyża”. 

I jeszcze tylko jedno wyznanie, w którym jest jakaś cząstka doświadczenia greckokatolickich absolwentów lubelskiego seminarium z lat jego rektorowania: „Dla ludzi innych wyznań żywiłem duży respekt, zwłaszcza dlatego, że potrafią zachować tożsamość żyjąc w diasporze”.

W przededniu 100-lecia Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II  wierzę, że z profesorskiego dwugłosu o Ukrainie i grekokatolikach mocniejsze echo wzbudzą wyznania księdza Mieczysława.


czwartek, 7 grudnia 2017

Brzytwa i belka



Z przebogatej filozoficznej spuścizny ludzkości jedną z najpopularniejszych zasad jest chyba brzytwa Ockhama, którą kilka stuleci później ujęto w sformułowanie „Nie należy mnożyć bytów ponad potrzebę”. Ileż czasu, emocji, energii elektrycznej w sieci i w bateriach zaoszczędzono by, gdyby w Ministerstwie Spraw Zagranicznych w czyjejś głowie nie zrodził się pomysł, ostatecznie zaniechany, upiększenia nowych polskich paszportów wizerunkami obiektów znajdujących się w sąsiednich państwach? 

Może ktoś się zgorszy, ale niekiedy krzyż jest tym „ponad potrzebę”. Starsi powinni pamiętać te na oświęcimskim żwirowisku, młodsi ten na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie po tragedii w Smoleńsku. Od prawie miesiąca do listy krzyży wywołujących zamęt doszedł postawiony (wmurowany) przez grekokatolików w bieszczadzkiej  Łopience, koło cerkwi, która do roku 1947 była miejscem modlitwy licznie odwiedzanym przez wiernych nie tylko z najbliższych okolic. Stało się to w sposób „partyzancki”, pod względem formalnym nieoficjalnie, pod przewodnictwem kapłana, który nie ma żadnego tytułu do duszpasterskiej działalności w tym regionie. Do tego w kontekście, który opiekujące się tym miejscem Towarzystwo Karpackie skłonił do wydania oświadczenia apelującego o uszanowanie ich starań, by sanktuarium w Łopience było miejscem „wolnym od konfrontacji i politycznych manifestacji”. Sam krzyż, w kolorystyce akceptowalnej na ikonach prof. Nowosielskiego, zamieniono w stelaż pod zadziwiająca kompozycję wizerunków o trudnym do zdefiniowania charakterze. Jednym słowem, kolejny ambaras, z którym zmierzyć się musi arcybiskup Eugeniusz. 

Niemniej trudno zaprzeczyć, że kwestia traktowania greckokatolickiego (unickiego) dziedzictwa jest otwartym problemem. Od Podlasia do Łemkowszczyzny rozciąga się terytorium pełne, lepiej lub gorzej, zachowanych materialnych i duchowych pamiątek. Że świątynia  w Łopience była i jest cerkwią, nikt nie wątpi. Ale kto przede wszystkim w przeszłości do niej pielgrzymował, okazuje się kwestią decyzji piszącego. W jednym z katolickich tygodników napisano, że „przez kilkaset lat na odpust przybywały tutaj wielotysięczne tłumy katolików i grekokatolików z terenów dawnej Polski, Węgier i Rusi”. 

Jeden z konserwatywnych publicystów na kilkunastu stronach pisze o Unii Brzeskiej  jako polskim wkładzie w dzieło przywrócenia jedności Kościoła, ani razu nie wspominając o Rusinach, bez których nie byłoby metropolii kijowskiej. O problemach, jakie współczesnym sprawia tożsamość męczenników unickich z Podlasia mowa jest tutaj http://www.seminarija.pl/2-uncategorised/62-meczennicy-jakiej-sprawy

Bieszczady są w Polsce symbolem wszystkiego, co najgorsze w stosunkach polsko-ukraińskich. Zamieszanie z Birczą, pojawiającą się i znikającą na płycie Grobu Nieznanego Żołnierza, „skorygowany” napis na pomniku milicjantów w Cisnej, odwlekający się demontaż pomnika generała Świerczewskiego w Jabłonkach (Cisna nie będzie tu wzorem?) sprawiają, że historia staje się najważniejszą treścią w obcowaniu Polaków i Ukraińców. Odbudowywane cerkwie niosły nadzieję, że może być inaczej: http://bogdanpanczak.blogspot.com/2013/09/bieszczadzki-trojkat-wskrzeszania.html

Wyjmując łopieńską belkę z własnego oka pokażemy, że zależy nam na mądrzejszej przyszłości.

wtorek, 28 listopada 2017

Uwaga miny!



W bibliotece nawet najskromniejszej instytucji oświatowej muszą znaleźć się pozycje, na które prywatnie szkoda by było pieniędzy. Dziś sprawdziło się to w wypadku „Dwóch Królestw”, domniemanego acz prawdopodobnego autorstwa błogosławionego biskupa i męczennika Hryhorija Chomyszyna. Kto zechce zająć się naukowo polskim frontem wojny hybrydowej toczonej z Ukraińskim Kościołem Greckokatolickim, może wypożyczyć z seminaryjnej biblioteki wydane przez Wydawnictwo AA, firmowane na ostatniej stronie okładki przez kulowskie UCRAINICUM i Polonia Christiana spolszczenie „Dwoch carstw” pióra Michała Siudaka.

Awersja do tego wydania nie dotyczy jego zasadniczej treści, lecz wstępów – w przypadku jednego poddanego jednak modyfikacji w porównaniu z ukraińskojęzyczną wersją – i posłowia, które dla badaczy współczesnych stosunków polsko-ukraińskich i rzymsko-greckokatolickich są cennym źródłem wiedzy.  

Nieuleczalna mania porównywania oryginału z tłumaczeniem skłoniła mnie do lektury. Na drugiej stronie spolszczenia (56. rękopisu) czytam: „Nasi patrioci zamiast ratować to, co było możliwe, czyli na przykład wziąć część Galicji i zdobyć Ukrainę, a przez to w przyszłości umocnić się i przy dogodnych okolicznościach połączyć się z Polską, opowiedzieli się przy skrajnie głupim, u nas utartym i złowieszczym zawołaniu: »Wszystko albo nic, niechaj decyduje żelazo i krew!« Dziś boleśnie odczuwamy skutki tej decyzji”. 

Po prostu miód na serce tych, którym od ponad roku ukazują błogosławionego Hryhorija jako „Proroka” Ukrainy. Włączając parlamentarzystów, którzy w specjalnej uchwale Sejmu uczcili go jako „niestrudzonego głosiciela wartości europejskich wyrastających z tradycji chrześcijaństwa i cywilizacji łacińskiej”. Już na drugiej stronie ocalałego tekstu błogosławiony, opisując pracę misji francuskiej (22 lutego – 2 marca 1919), krytykuje maksymalizm Ukraińców i mówi o połączeniu z Polską!

W tekście ukraińskim czytam w kluczowym fragmencie o tym, by „w majbutnosty skripytysia i pry dohidnych obstawynach porachuwatysia z Polszczeju”. Wzmocnienie miało służyć w przyszłości nie „połączeniu”, lecz „policzeniu”, „porachowaniu” się z Polską. 

Nie ma znaczenie, czy to wishfull thinking Siudaka, czy manipulacja redaktora naukowego z „policzenia” zrobiła „połączenie”. Ważne, że doszedłszy do drugiej strony polskiego przekładu nie trzeba już iść dalej. Na froncie tej wojny lubują się w podkładaniu min.





sobota, 18 listopada 2017

List otwarty do Sławomira Skiby, redaktora naczelnego „Polonia Christiana”



W tekście pt. „Walka o duszę Ukrainy” („PCH” 59, XI-XII 2017) ukazał Pan postać znajomego kapłana greckokatolickiego, proboszcza jednej z ukraińskich parafii, którego za procesje z figurą Matki Bożej Fatimskiej, propagowanie Różańca i adoracji Najświętszego Sakramentu „spotkały szykany i ataki ze strony unickiego biskupa, który wyrzucał mu, iż sprowadza łacińskie śmiecie”. Według Pana wiedzy „nieżyjącego już biskupa nie spotkała za te bluźniercze słowa żadna reprymenda z Rzymu”, a zacny kapłan zmarł nagle na atak serca. 

Abstrahując od określeń użytych przez biskupa, których już nie zweryfikujemy, w świetle  wszystkiego, co wiemy o nauczaniu Rzymu odnośnie Katolickich Kościołów Wschodnich, należy stwierdzić, że nie było merytorycznych podstaw do udzielenia mu reprymendy. Wręcz przeciwnie. Zasłużył na słowa uznania. Za co? Za wierność Magisterium. 

Nie wdając się w dłuższe wywody, zacytuję fragment „Instrukcji stosowania przepisów liturgicznych Kodeksu Kanonów Kościołów Wschodnich”, którą opublikowała Kongregacja Kościołów Wschodnich w roku 1996: „Sobór [ Vaticanum II – B.P] stwierdza niemożność wprowadzania zmian w rytach i dyscyplinie Kościołów Wschodnich, jeśli nie znajdują one uzasadnienia w ich organicznym rozwoju. Dodaje również, że gdyby zmiany te, ze względu na okoliczności odnoszące się do czasu bądź osób, były niewłaściwe, należy dążyć do powrotu do odziedziczonej tradycji. Papież Jan Paweł II widzi w tym wskazaniu »znak zdecydowanej postawy Stolicy Apostolskiej, którą potwierdził Sobór prosząc Kościoły Wschodnie pozostające z nią w pełnej komunii, by z odwagą odkrywały na nowo swoje własne, autentyczne tradycje, przywracając, jeśli to konieczne, ich pierwotną czystość«.

Rzymski dokument cytuje dalej słowa Jan Paweł II z przemówienia do Synodu Patriarchatu Ormiańskiego w 1989 roku: "Jeśli zatem trzeba będzie zrezygnować z przypadkowych form i naleciałości biorących początek z innych niż wasza tradycji liturgicznych czy paraliturgicznych, możliwe jest, że tak czyniąc będziecie musieli skorygować także niektóre z elementów pobożności ludowej".
Pana pismo, jak i środowisko, którego jest ono drukowanym organem, szczyci się wiernością nauce Kościoła, z wyjątkowym akcentem na trosce o niesprzeniewierzenie się dziedzictwu św. Jana Pawła II. Pozostaje wyrazić pragnienie, by dziedzina Katolickich Kościołów Wschodnich, a przede wszystkim to, co dotyczy Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, nie była w tym chwalebnym nastawieniu wyjątkiem.
Współczując zmarłemu proboszczowi i innym „greckokatolickim papistom”, którzy poddawani są wyjątkowej presji, przywołuje Pan postać św. Jozafata Kuncewicza, „ich głównego patrona”. Tak, św. Jozafat jest patronem tych grekokatolików, którzy akceptują nauczanie papieży o misji i tożsamości wschodnich katolików. Nikt dotychczas nie zgłębił duszy tego świętego lepiej od Tadeusza Żychiewicza: „Jozafatowi miły jest rzymski ład i porządek, miła nauka i wiedza stróżująca wierze. Lecz i on duszę ma wschodnią. Żeby szczerym być przed sobą i przed krestem: jest w nim ta iskra niepokoju, chociaż wie, że Bożą drogą idzie. Jest ta iskra. Bo wie i to także, że nie o samo zwierzchnictwo Piotrowe chodzi. Tak naprawdę, to są dwa odmienne światy duchowości i pojmowań. Są sprawy, które rozumie Skarga i poniektórzy jego, Kuncewicza, jezuiccy przyjaciele, lecz cały zachód i sam Rzym chyba nie do końca może zrozumieć. Jako i kler polski, łaciński”. Dlatego też zjawia się  to aktualne przez wieki pytanie: »Czymże więc okaże się Unia? Trudną, lecz ubogacającą wszystkich jednością w słusznej i sprawiedliwej wielości – czy tylko wschodnią z imienia przybudówką do potężnego Rzymskiego Kościoła, która poprzez poddaństwo hierarchiczne skazana zostanie z czasem na wchłonięcie i uniformizację wedle ducha łacińskiego świata?«”(„Jozafat Kuncewicz”, Wydawnictwo Bernardynów „Calvrianum”, 1986).
Swój tekst kończy Pań wyrazami radości z opublikowania także po polsku „Dwóch królestw” błogosławionego bpa Grzegorza Chomyszyna, które niosą przesłanie o „potrzebie wierności Rzymowi i sprawie katolickiej na Ukrainie”. Współczuje Pan zaangażowanemu w to i represjonowanemu przez różne czynniki ks. Pełechatemu, by dojść do konkluzji: „Jednak katolicka bomba błogosławionego biskupa Chomyszyna wybuchła i walka o katolicką duszę Ukrainy trwa.”
Brak słów, by opisać ten front wojny hybrydowej otwarty przez „Polonia Christiana”. Skąd u niektórych katolików ten niepohamowany pęd do militaryzacji Ewangelii? Mieszanie w to błogosławionego Grzegorza, który był ukraińskim patriotą, jest niczym innym jak świętokradztwem.