Написане 15 років тому, але про справи, яких плин часу не дезактуалізує.
Proschomen, czyli - Bądźmy uważni! Wezwanie powtarzane wielokrotnie w liturgii bizantyńskiej. Bliskie do słowa oznaczajacego modlitwę. Bez uważności nie ma dialogu z Bogiem, tak samo z drugim człowiekiem i narodem.
Написане 15 років тому, але про справи, яких плин часу не дезактуалізує.
JEDEN KOŚCIÓŁ, RÓŻNE UNIE
("Tygodnik Powszechny", 14 maja 2000)
Tytuł artykułu ks. prof. Wacława Hryniewicza – „Złudny triumf uniatyzmu” („TP” nr 12, 2000) zaszokował mnie. Stanęły mi przed oczyma doświadczenia grekokatolików w Polsce, a przede wszystkim wspomnienie Paschy przeżywanej we Lwowie, pod koniec lat 80. Świątynią było wtedy zwykłe mieszkanie, ołtarzem – prosty stół, a płaszczanicą – prosta widokówka z wizerunkiem Chrystusa złożonego do grobu. Szczelnie zasłonięte okna nie miały na celu stworzenie odpowiedniej atmosfery, ale uchronienie uczestników Eucharystii przed nieżyczliwym okiem. To nie była złuda, ale realny triumf Chrystusa, który zwyciężył śmierć i umacniał swoich wyznawców. Jak łatwo w teoretycznych poszukiwaniach „czystych” eklezjalnych form, posługując się nie dla każdego zrozumiałym rozróżnieniem między „uniatyzmem” i „Kościołami unickimi”, można zapomnieć o realnym doświadczeniu tych Kościołów i zranić odczucia ich wiernych.
Wypowiedź Patriarchy Ekumenicznego Bartłomieja I z konferencji prasowej w Sejmie 25 stycznia br., w której odniósł się on do relacji prawosławia i unii, okazuje się, niestety, jedynym wywołującym szersze zainteresowanie aspektem tej ważnej wizyty. W przekazie Biuletynu Prasowego KAI (nr 8 z 28 stycznia), honorowy zwierzchnik prawosławia nazwał unię „sztucznym Kościołem, powołanym do istnienia w imię prozelityzmu”. Ks. prof. Wacław Hryniewicz, w swoim artykule wyraża przekonanie, iż Patriarcha „nie miał najmniejszej intencji urażenia kogokolwiek”, a warszawską wypowiedź, jak i wcześniejsze stwierdzenie o „definitywnym rozwiązaniu” problemu unii, grekokatolicy, zdaniem ks. Hryniewicza, po prostu źle zrozumieli. Eleni Fotiju z Instytutu Ekumenicznego KUL, w tekście zatytułowanym „Nieporozumienie”(„TP”, nr 13, 2000), przeprowadza analizę wypowiedzi Jego Świątobliwości i stwierdza, że nie ma w niej „żadnego określenia «sztuczny Kościół» i nie pojawiło się ono nigdzie podczas całej konferencji”. Obawiam się, że rozróżnienie między „prawosławiem i unią” a „Kościołami prawosławnymi i Kościołami unickimi”, które poczynił Patriarcha na początku swej wypowiedzi, w szerokim odbiorze zainteresowanych, czyli grekokatolików, jest zbyt akademickie i w niewielkim stopniu łagodzi ostrą wymowę stwierdzenia o „sztuczności”. Poza tym jest jeszcze jeden, w dalszej perspektywie bardziej istotny aspekt wzajemnych relacji, na którym negatywnie mogą odbić się słowa Patriarchy. Od 1992 istnieje tzw. Studyjna Grupa Kościoła Kijowskiego (The Kyivan Church Study Group), organ skupiający biskupów i teologów z Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego (UKGK), z Patriarchatu Ekumenicznego (bp Kallistos Ware) oraz ze znajdujących się w jego jurysdykcji Ukraińskich Kościołów Prawosławnych w diasporze. Jego Świątobliwość Barłomiej I, goszcząc w Rzymie w 1993 r., przyjął na audiencji członków Grupy, i w swoim przemówieniu, zwracając się do bpa Wsewołoda Majdańskiego, prawosławnego hierarchy z USA, powiedział: „Wysławiając Boga w Trójcy Jedynego za naszą obecność tutaj, życzę z całego serca wszelkiego błogosławieństwa dla Ciebie osobiście oraz dla wszystkich, którzy razem z Tobą trudzą się w Studyjnej Grupie Kościoła Kijowskiego w imię powodzenia świętego dzieła jedności. Niech łaska Pana Naszego Jezusa Chrystusa i jego nieskończone miłosierdzie będzie z wami wszystkimi”. Między ukraińskimi grekokatolikami i Patriarchatem Ekumenicznym toczy się więc dialog teologiczny, po kilku stuleciach dochodzi do historycznych spotkań, jakim było entuzjastyczne przyjęcie wystąpienia bpa Wsewołoda na jednym z Synodów Biskupów UKGK we Lwowie. Zachodzi więc jakaś sprzeczność między wypowiedziami Patriarchy, na ich podstawie trudno określić jego faktyczny stosunek do grekokatolików. Słowa wypowiedziane w Warszawie na pewno nie dodadzą energii ludziom zaangażowanym w zmagania za „święte dzieło jedności”.
Nie będę tutaj, zgodnie z sugestią ks. Hryniewicza, roztrząsać wypowiedzi Jego Świątobliwości. Chciałbym tylko wskazać na to, co istotnie różni sytuacją Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego od sytuacji opisanej w artykule polskiego ekumenisty. Jako pozytywny przykład postawy grekokatolików względem prawosławnych ukazuje ks. Hryniewicz postać emerytowanego melchickiego arcybiskupa Baalbek w Libanie Eliasa Zoghby`ego, który już zapisał się w historii śmiałą inicjatywą przywrócenia komunii z Kościołem grecko-prawosławnym w Patriarchacie Antiocheńskim, przy jednoczesnym trwaniu we wspólnocie z Rzymem. Nie ulega wątpliwości, że arcybiskup Elias może stać się ulubieńcem ekumenistów. W swoich wypowiedziach jest bardzo krytyczny w stosunku do tradycji unickiego Kościoła melchickiego, a jego propozycje idą dalej niż najbardziej śmiałe ekumeniczne projekty. Artykuł ks. Hryniewicza jest w zasadzie w całości poświęcony prezentacji poglądów melchickiego hierarchy. Punktem wyjścia są jednak słowa wypowiedziane przez Bartłomieja I w Warszawie, w samym środku Europy, ich kontekstem – mam na myśli konferencję prasową w Sejmie – reakcja Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego na sytuację na Ukrainie, i – co jeszcze bardziej dziwne – w Słowacji, a protestujący grekokatolicy to hierarchowie, duchowieństwo i wierni Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego. A sytuacja wschodnich katolików, nie tylko dzisiejsza, na Bliskim Wschodzie i w Europie to dwie całkowicie odmienne rzeczywistości. Wybitny znawca chrześcijańskiego Wschodu, niemiecki profesor ks. Ernst Suttner, tak samo daleki od entuzjazmu dla unii członek międzynarodowej Komisji Mieszanej ds. Dialogu Teologicznego, dowiódł, że historię każdej z unii Kościołów Wschodnich z Rzymem należy rozpatrywać osobno, niczego nie można generalizować, gdyż chodzi o zjawisko w najwyższej mierze złożone. W imię odbudowy jednego i jedynego Kościoła Chrystusowego zawierano niegdyś wiele różnych unii.
Ks. Hryniewicz pisze, że abp Zoghby przypomniał o tym, iż „Kościoły zwane unickimi zostały na Bliskim Wschodzie stworzone przez Kościół rzymski wskutek gorliwości misjonarzy łacińskich”. W rzeczywistości unicki Kościół melchicki powstał na skutek wewnętrznego konfliktu w łonie prawosławnego Patriarchatu Antiocheńskiego wokół wyboru patriarchy. Jedna ze stron uciekła się pod opiekę Rzymu, dając początek nowemu etapowi w życiu części antycznego Kościoła. Jakże inaczej wygląda geneza Unii Brzeskiej. To nie działalność łacińskich misjonarzy doprowadziła do niej. Daleko tu było do takich subtelności. Łaciński misjonarz nie myślał o tworzeniu Wschodnich Kościołów Katolickich, a po prostu włączał prawosławnych Rusinów do Kościoła łacińskiego. Inicjatywa unii wyszła od samych hierarchów prawosławnej Metropolii Kijowskiej, a o braku bezpośredniego wpływu strony łacińskiej świadczy list nuncjusza w Warszawie, który, zaskoczony nowiną o chęci zawarcia unii przez prawosławnych biskupów, pisze do Rzymu o instrukcje, podkreślając, że on sam w to nie wierzy i nie będzie działał w pośpiechu. I co równie ważne: biskupi podjęli tę decyzje kolegialnie, przystępując do ostatecznego działania dopiero wtedy, gdy wszyscy hierarchowie podpisali list do papieża. Podział, który niestety zaistniał w łonie Kościoła, był niezamierzony. Inicjatorzy Unii Brzeskiej zrobili wszystko, co wówczas mogli zrobić, by go uniknąć. Dlatego też żaden z biskupów Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego nigdy nie może powiedzieć tego, co wyraził abp Elias, mówiąc o potrzebie prostowania „sytuacji eklezjalnej, której nie wybraliśmy..”. Choć jak niewygodną byłaby sytuacja ukraińskich grekokatolików w Kościele, któremu przewodzi w miłości biskup Rzymu, jakoś zawsze będzie to los, który sami świadomie i dobrowolnie sobie wybrali. Można więc zrozumieć łatwość, z jaką przychodzi abp Eliasowi wychodzenie naprzeciw swych prawosławnych braci. Unię melchitów z Rzymem, powstałą w wyniku konfliktu w roku 1724, biorąc pod uwagę okoliczności i w niczym nie umniejszając późniejszej opatrznościowej roli melchitów w Kościele katolickim, ktoś mógłby nazwać wynikiem działania drugorzędnych czynników. Nie była uwieńczeniem, tak jak w przypadku unii Metropolii Kijowskiej, podejmowanych przez kilka stuleci prób odnowienia wspólnoty z Kościołem zachodnim, z których Unia Florencka w 1439 r. była najbliższa sukcesu.
Mimo wszystko zazdroszczę jednak melchickiemu arcybiskupowi. Zazdroszczę tego, że po drugiej stronie znajduje prawosławnych braci tej samej tradycji, którzy uznają melchickich unitów za Kościół, nie odwracają się do nich plecami i stać ich na oświadczenie, że razem z nimi „stanowić będą tę samą siłę napędową, która poruszy Rzym i prawosławie całego świata”. Jeszcze bardziej zazdroszczę rumuńskim grekokatolikom – bliższym grekokatolikom ukraińskim i geograficznie i wspólnotą dramatycznej historii, przede wszystkim ostatnich dziesięcioleci. Zazdroszczę tego, że ich prawosławni bracia, z Patriarchą Teoktystem na czele, umieją w prawdzie spojrzeć na ciemne lata komunistycznego terroru, przyznać się do uległości i uznać swoje winy. Sądzę, że jest tylko kwestią czasu jakieś bardziej radykalne zbliżenie rumuńskich chrześcijan.
Na tym tle trudno zachować optymizm, gdy patrzy się na sytuację spadkobierców Unii Brzeskiej zarówno w Polsce, jak i na Ukrainie. W artykule ks. Hryniewicza czytamy o ubolewaniu, wyrażonym przez abp Eliasa, iż nie podejmuje się „działań ekumenicznych wspólnych dla każdego Kościoła unickiego i jego macierzystego Kościoła prawosławnego”. Pozostając na gruncie polskim i abstrahując od kwestii „macierzystości”, trzeba retorycznie zapytać, jak może dojść do takich działań, jeśli prawosławna strona z góry je wyklucza? Prawosławny Biskup Lubelsko-Chełmski Abel, mówiąc o ekumenizmie (Kalendarz Ekumeniczny 2000, s. 135) oświadcza, że Kościół prawosławny „nie widzi możliwości współpracy ekumenicznej z katolickimi Kościołami obrządku wschodniego, które zaistniały w wyniku unii pomiędzy Kościołem Katolickim a Kościołem Prawosławnym kilkaset lat temu”. Do spotkania nie dochodzi i na neutralnym gruncie, na przykład na konferencjach naukowych, gdyż albo organizatorzy nie zapraszają nikogo z grekokatolików, albo prawosławna strona odwołuje swój udział, widząc grekokatolika na liście prelegentów. Najbardziej bolesna jest jednak sprawa wszczepiania niechęci do grekokatolików w oficjalnym nauczaniu prawosławnych hierarchów. W roku 1988, okazji tysiąclecia chrztu Rusi, episkopat Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego wystosował orędzie, w którym zawarto wiele, nazywając rzecz po imieniu, kłamstw na temat Kościoła greckokatolickiego. Niestety, ostatnio wraca do nich Biskup Przemysko-Nowosądecki Adam, stojący na czele jedynej prawosławnej diecezji, w której prawosławni i grekokatolicy żyją obok siebie.
Na Ukrainie sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. Podziały wśród prawosławnych komplikują wzajemne relacje. Autentyczny ekumenizm wymaga, według abp Eliasa, „dialogu i współpracy z macierzystym Kościołem prawosławnym”. Który Kościół prawosławny jest „macierzystym” dla grekokatolików? Z trzech działających tylko jeden, ten pozostający w jurysdykcji Patriarchatu Moskiewskiego uznawany jest za kanoniczny przez inne Kościoły prawosławne i przez Rzym. Oficjalnie zaledwie 20 procent jego hierarchów i duchowieństwa pragnie autokefalii, czyli niezależności eklezjalnej od Moskwy. Dla grekokatolików historycznymi ośrodkami chrześcijaństwa są tylko Konstantynopol i Rzym. Pozostaje tylko czekać aż świadomość odrębności eklezjalnej dojrzeje w innych. Z drugiej strony, wprowadzanie kategorii Kościoła „macierzystego” w sytuacji spadkobierców Unii Brzeskiej jest raczej pozbawione sensu, bowiem wszyscy biskupi, z metropolitą na czele, złożyli w roku 1595 podpisy pod listem skierowanym do papieża. Do unii przystąpił więc cały Kościół. Natomiast odtworzona później prawosławna Metropolia Kijowska została w roku 1685 po prostu sprzedana przez Patriarchę Konstantynopola carowi moskiewskiemu. Jednak nie patrząc na historyczne zaszłości Kościół greckokatolicki podjął próbę zbliżenia z rosyjskim prawosławiem. W roku 1987 Kardynał Mirosław Lubacziwskyj, zwierzchnik UKGK, wyciągnął dłoń do Patriarchatu Moskiewskiego w geście wzajemnego przebaczenia. Po sześciu latach, w sierpniu 1993 r. w liście do kardynała Cassidy, w którym w imieniu UKGK akceptował postanowienia dokumentu z Balamand, tak pisał o tym doświadczeniu: ”Ryzykowałem wtedy, że będę źle zrozumiany przez moich duchownych i wiernych, gdyż nasz Kościół ciągle był jeszcze w podziemiu. Wyciągnięta ręka zawisła jednak w powietrzu. Dzisiaj rozumiem dlaczego tak się stało. Gdy przebaczamy komuś, kto nie prosi o przebaczenie, możemy w efekcie obrazić go, oskarżając o coś, w czym wcale nie poczuwa się do winy czy odpowiedzialności. Dlatego przebaczyć to jeszcze za mało. Obie strony muszą prosić Pana: «Spraw, bym widział moje grzechy i nie osądzał brata mego» (Modlitwa św. Efrema ), i dopiero wtedy prosić o przebaczenie wszelkiego zła, uczynionego z własnej woli lub pod naciskiem”. Mówi się, że demokracja w Rosji kończy się tam, gdzie zjawia się kwestia Ukrainy. W dziedzinie stosunków międzykościelnych przejawia się to w traktowaniu Kościoła greckokatolickiego jako obcego ciała na terytorium, które uważane jest za strefę własnych wpływów. Przy takim podejściu nigdy nie zrodzi się poczucie winy za skwapliwe korzystanie z sytuacji, jaka na przestrzeni dziejów tworzyła się po tym, gdy aparat przemocy niszczył wszelkie formy niezależnego od Moskwy życia religijnego na Ukrainie.
Tematem zaplanowanych na lipiec w Baltimore obrad międzynarodowej Komisji Mieszanej katolicko-prawosławnej ponownie ma być kwestia uniatyzmu. Uczestnicy spotkania przywiozą ze sobą różne doświadczenia. Całkowicie nową sytuację stworzyła historyczna wizyta Jana Pawła II w Rumunii – kraju o większości prawosławnej – i późniejsze wypowiedzi rumuńskich hierarchów prawosławnych. Pozytywny wpływ powinna mieć także pielgrzymka Biskupa Rzymu do Ziemi Świętej, która tak dobitnie uzmysłowiła potrzebę przywrócenia jedności między wyznawcami Chrystusa. Trudno znaleźć inny kraj, inny naród, któremu bardziej niż Ukrainie potrzebna jest ta jedność. Dialog teologiczny na najwyższym szczeblu pomoże w jej odrodzeniu tylko wtedy, gdy Kościoły-spadkobiercy chrztu św. Włodzimierza w Kijowie w 988 r. nie będą traktowane przedmiotowo, ale zgodnie z zaświadczonym przez nie w ciągu wieków pragnieniem życia w wolności.
Katolicka Agencja Informacyjna zwróciła uwagę na to, że w zakończonym w niedzielę paryskim spotkaniu „Wyobrazić sobie pokój”, które zorganizowała rzymska Wspólnota Sant`Egidio, ani jedno z 21 forów tematycznych nie zostało poświęcone Ukrainie, i że nie został na nie „zaproszony żaden biskup Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego ani Prawosławnego Kościoła Ukrainy”.
Na portalu risu.ua swoimi refleksjami po spotkaniu podzielił się jeden z dwóch ukraińskich uczestników paneli dyskusyjnych Jurij Pidlisnyj, przewodniczący Komisji ds. Rodziny i Świeckich UKGK, który zabrał głos podczas panelu „Życie ludzi ma coraz mniejszą wartość”. Po jego wystąpieniu, w którym powiedział, że pokój nastanie dopiero po powstrzymaniu imperialistycznych zapędów Rosji, pozbawieniu jej potęgi militarnej i udzieleniu pomocy zniewolonym narodom, by dokonały wyboru na rzecz wolności i demokracji, podeszło do niego wielu obecnych, którzy wyrazili solidarność z Ukrainą. Natomiast moderator panelu powiedział, że „jeśli szukać pokoju, to nie należy przedstawiać świata w czarno-białych barwach”.
Organizatorzy „Imaginer la paix” po prostu dobierali moderatorów na swój obraz i podobieństwo. Lider Sant`Egidio Marco Impagliazzo, w wywiadzie udzielonym przed paryskim spotkaniem dla gazety “L`Eco di Bergamo”, na pytanie, jakie rozwiązanie widzi dla Ukrainy, odpowiedział: «Musimy wspierać opór narodu, myśląc wspólnie o nadziei i przyszłości. A przyszłość nie wynika, naszym zdaniem, z broni, ale ze spójnej i aktywnej solidarności z narodem, który cierpi z powodu agresji sprzecznej z prawem międzynarodowym”. A co z Rosją? – „W Moskwie istnieje mała Wspólnota Sant'Egidio i jest to także znacząca obecność solidarności z narodem rosyjskim. Wątek dialogu i obecności na rzecz pokoju”.
Zaiste niezbędna jest włoska finezja, by jednocześnie wyrażać solidarność z ofiarą i oprawcą, bo naród rosyjski w większości cały czas popiera ludobójcze plany swojego prezydenta wobec Ukrainy.
Lider rzymskiej wspólnoty należy do tych, którzy współobwiniają Zachód za to, co robi Rosja. Dziennikarze z katolickiego Radio Notre Dame zapytali go, czy można było zapobiec wojnie w Ukrainie. Według Impagliazzego „Zachód źle zarządzał kwestią rosyjską, a Putin źle układał stosunki z Zachodem, doszło do niezrozumienia, ponieważ nie potrafimy już rozmawiać”.
Pidlisnyj podkreślił, że w przeciwieństwie do wszystkich innych mówców podczas ceremonii otwarcia, tylko prezydent Francji Macron „dał bardzo jasno do zrozumienia, że dopóki istnieją kraje o ambicjach nacjonalistyczno-imperialistycznych i dopóki istnieją terroryści, koncepcja pokoju bez broni może wydawać się nieco infantylna”.
Liderom i członkom Wspólnoty Sant`Egidio, zasłużonej w niesieniu pomocy ofiarom konfliktów, także obecnie w Ukrainie, należy życzyć, by w kwestiach geopolitycznych nie byli jak dzieci.