Wypowiedź dla publicznego
radia w Rzeszowie, rozmowa z dziennikarką tygodnika „Do Rzeczy” i wywiad dla „Gazety
Polskiej” to trzy okazje, które prezes Kaczyński wykorzystał w ostatnim okresie,
by wyartykułować swój stosunek do Ukrainy. W każdej z trzech w formie ultimatum
mówił o odrzuceniu tradycji UPA jako conditio sine qua non wejścia do Europy. W
jednej przyznał Ukraińcom palmę pierwszeństwa w ludobójczym okrucieństwie, i
tak samo raz integracji z Zachodem przeciwstawił „Wschód i wszystko, co się z
nim wiąże”.
W przeciwieństwie do
odbiorców w Ukrainie, Ukraińców w Polsce nie zszokowało zdeklasowanie Niemców w
hierarchii barbarzyństwa. Wiemy o tym od roku 2009, gdy Pentor przeprowadził
badania nad pamięcią o II wojnie światowej w Polsce. Tak pisał o tym prof. Lech
M. Nijakowski: „Co zaskakujące, na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o
wspomnienia zdecydowanie złe, znaleźli się Ukraińcy, dopiero Niemcy, a na
trzecim Rosjanie”. To zaskoczenie wzięło się stąd, że w badaniach na pytanie o to, czy w rodzinnych wspomnieniach
zachowały się opowieści o kontaktach w czasie II wojny z innymi narodami, Niemców
wymieniło 48,7 %, Rosjan 40,8 %, a Ukraińców 14,7 % respondentów. Jerzy Kochanowski
natomiast w roku 2011 (pięć lat przed premierą filmu „Wołyń”) był zdania, że
obecność tematu rzezi wołyńskich w kanonie pamięci „w niemałym stopniu
zdecydowała o schizofrenicznym przełomie w zbiorowej pamięci – już nie Niemcy,
lecz Ukraińcy postrzegani są jako najważniejsi wrogowie”. Zaskakujące wyniki
badań prowadzą tego autora do frustrującego wniosku: „O ile można zrozumieć, że
wśród narodowości, z którymi najczęściej stykano się podczas wojny, znaleźli się
Niemcy, Rosjanie, Żydzi, Ukraińcy i Anglicy, o tyle przekonanie, że kontakty
były wtedy częstsze z Węgrami niż z Białorusinami, skłania mnie do głębokiej refleksji
nad sensem zawodu historyka”.
Prezes Kaczyński ma mocne
karty w ręku. Może powołać się na Encyklopedię Katolicką, w której ludobójstwu
ukraińskiemu na Polakach poświęcono prawie tyle samo miejsca co niemieckiemu i
sowieckiemu razem wziętych, i które „najmniejsze liczbowo, przewyższało
niemieckie i sowieckie bezwzględnością;
mordowanie wszystkich Polaków, od niemowląt po starców, przypominając holokaust
na Żydach”. Autorem hasła jest politolog postulujący wprowadzenie terminu
genocidium atrox (ludobójstwo ze szczególnym okrucieństwem) na określenie
zbrodni ukraińskich na Polakach.
Radykalne przeciwstawianie
integracji z Zachodem Wschodowi i „wszystkiemu, co się z nim wiąże” jest pewnym
novum. Razem z oddemonizowaniem Niemców świadczy o jakiejś korekcie w świecie
idei prezesa Kaczyńskiego. Gdy ktoś w Polsce ostro przeciwstawia Wschód
Zachodowi automatycznie przychodzą mi na pamięć słowa profesora Tazbira,
komentującego ukazanie się „Historii
Europy Środkowowschodniej” pod redakcją Jerzego Kłoczowskiego: „Jej nazwa budzi
mimo woli refleksję, iż przymiotnik środkowa jest tu dodany jako swoisty «dezodorant» dla
usunięcia nieprzyjemnych skojarzeń, wiązanych z pojęciem Wschodu. Bo któż
kiedykolwiek nazywał Francję czy Włochy państwami środkowozachodniej Europy?”. Z drugiej
strony, jak po Hitlerze można jeszcze Zachód wywyższać nad Wschodem i „wszystkim,
co się z nim wiąże”?
Miejsce Bandery
i UPA we współczesnej Ukrainie starają się wytłumaczyć Polakom cenieni i
drukowani nad Wisłą intelektualiści, których w żaden sposób nie można nazwać
nacjonalistami. Póki co, jak widać, bezskutecznie. W wywiadzie dla „Gazety
Polskiej” prezes powiedział: „Nie można prowadzić polityki w oderwaniu od
rzeczywistości, a ona wygląda tak, jak powiedziałem panu Poroszence”. Nic
dodać, nic ująć. Rzeczywistość Poroszenki to wojna z sąsiadem, który zaprzecza
odrębne istnienie jego narodu i podważa prawo Ukraińców do własnego państwa.
W roku
2017 mija czterdzieści lat od pamiętnego spotkania polskich biskupów
rzymskokatolickich i ukraińskich greckokatolickich hierarchów z zachodniej
diaspory. Stało się to w Rzymie nie tylko dlatego, że w komunistycznej jeszcze podówczas
Polsce i sowieckiej Ukrainie było to niemożliwe. Miejsce było nierozłącznie związane
z inspiratorem tego dialogu. Z człowiekiem, który Wschód i Zachód widział zjednoczone
nie tylko w wymiarze eklezjalnym, który pojednaniu nie stawiał warunków
wstępnych. Postulat, by święty Jan Paweł II znany był bardziej z lektury tego,
co napisał i powiedział, niż z pomników o dyskusyjnej wartości, w kontekście
stosunków polsko-ukraińskich jest wyjątkowo aktualny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz