W najnowszym numerze „Nowej
Europy Wschodniej”(3-4/2017) kontynuacja dyskusji o polskiej wersji
orientalizmu. Oprócz głosów publicystów i analityków, których w poprzednim
numerze skrytykował Adam Balcer, jest
wywiad z prof. Przemysławem Czaplińskim. Poznański literaturoznawca,
tłumacz i eseista tak komentuje nazwanie przez sejm zbrodni UPA ludobójstwem: „Wykorzystując
Wołyń, Polska oczekuje – dokładnie tak, jak dyktował to [Henryk]
Sienkiewicz – aby Ukraina uznała swoje zbrodnie, wyrzekła się swoich «żołnierzy wyklętych» i przyznała Polsce wyższość cywilizacyjną.
Dodać do tego można kolonialny stosunek do Ukraińców pracujących w Polsce. A
także dzieła takie jak film Wołyń, które
– w oficjalnej wykładni, niekoniecznie
zgodnej z wolą reżysera – nabierają charakteru dowodu zbrodni ukraińskich i
polskiego męczeństwa. Nie dziwi więc, że kiedy aktualny rząd odmawia wsparcia
obchodów siedemdziesiątej rocznicy akcji «Wisła», zyskuje poparcie społeczne. Oznacza to,
że dążenie do wzmocnienia Ukrainy przestało być strategicznym celem polskiej
polityki wschodniej. I choć trudno powiedzieć, co nim w ogóle jest, to jedno
wydaje się pewne: większość członków rządu «myśli Sienkiewiczem», a nie Giedroyciem”.
O całkowitym odejściu od
linii Giedroycia na pewno nie można mówić w wypadku doradcy ministra spraw
zagranicznych RP Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego. Ten politolog
rojeniami nazywa przekonanie, że hasło „Lachy za San” będzie instrumentem
konsolidacji ukraińskiej sceny politycznej. Zwraca też uwagę na różnicę perspektywy
w podejściu do dramatów z czasów II wojny światowej: „Pamięć o konflikcie
polsko-zachodnioukraińskim ma jednak wpływ na politykę w Polsce i na Ukrainie.
Nad Wisłą świadomość historyczna tego konfliktu ma wymiar narodowy, a nie
lokalny. Nad Dnieprem ma wymiar lokalny, bo był to konflikt w pięciu z obecnych
dwudziestu pięciu obwodów Ukrainy”.
Po lekturze dotyczących
Ukrainy tekstów z „NEW”, które są świadectwem myślenia
dalekiego od czarno-białych schematów, rozmowa z rzymskokatolickim arcybiskupem
lwowskim Mieczysławem Mokrzyckim („Niedziela”, 21/2017) sprowadza na ziemię. Po
opisie dramatów spowodowanych przez wojnę w Donbasie, hierarcha stwierdza: „Moim
zdaniem, Ukraina potrzebuje pewnej refleksji i odpowiedzenia sobie na pytanie,
dlaczego tak się dzieje. Pan Bóg nie jest Bogiem, który karze swój naród, swoje
dzieci, ale daje nam znać, upominając się o swoje prawo miłości do drugiego
człowieka. Myślę, że szczególnie ta odpowiedź musi się pojawić teraz, w roku
jubileuszu objawień Matki Bożej w Fatimie, która mówiła że komunizm jest karą
za grzechy, za odwrócenie się od Boga, ale jednocześnie wzywała do nawrócenia,
pokuty i przeproszenia Pana Boga. Na narodzie ukraińskim nadal ciąży grzech
ludobójstwa, do którego trudno mu się do tej pory przyznać i z którego trudno
się oczyścić, choć było kilka prób takich postaw, m. in. z okazji 70. rocznicy wydarzeń
na Wołyniu. Przykładem tego by wspólny komunikat Konferencji Episkopatu Polski,
wydany z Synodem Kościoła Greckokatolickiego, i Konferencji Episkopatu Ukrainy
Obrządku Łacińskiego. Niestety, nie został on odczytany na Ukrainie. Wyrażam
przekonanie, że dopóki ten naród nie wyzna swej winy, nie stanie w prawdzie i
nie oczyści się z tego grzechu, nie będzie mógł cieszyć się błogosławieństwem.
Mam jednak nadzieję, że rok fatimski przyczyni się do uświadomienia, iż brak
pokoju na Ukrainie domaga się tego gestu, na który czekamy z miłości i z
miłością. Potrzeba przeproszenia i przebaczenia za ten wielki grzech
ludobójstwa. W tym kontekście modlimy się również o nawrócenie Rosji – aby szanowała
inne narody”.
Mam niezbędne
doświadczenie. Kilkanaście lat temu na łamach „Błahowista” krytykowałem „teologię”
katyńskiej kary za grzech polityki wynaradawiania Ukraińców, wyłożoną w
artykule pewnego bazyliańskiego zakonnika w kanadyjskim czasopiśmie. Zacytuję
sam siebie: „Boga sprowadzono
tu do poziomu plemiennego bałwana, który przykładnie karze wrogów, dziesięciokrotną
miarą mszcząc nasze ofiary. Nazywając takie myślenie pogańskim można obrazić
niektórych pogan. Tragiczna historia II wojny światowej jest dla autora jakimś
wyrównaniem polsko-ukraińskich rachunków krzywd”.
„Teologia” kary w hierarchicznej wersji jest
subtelniejsza: „Pan Bóg nie jest Bogiem, który karze swój
naród, swoje dzieci, ale daje nam znać…”. Jak ponad dziesięć tysięcy śmiertelnych
ofiar wojny w Donbasie i ponad milion wewnętrznych uchodźców ma świadczyć o
Bożym upominaniu się o „swoje prawo miłości do drugiego człowieka”? Abstrahując
od rdzennych i spieszących z „pomocą” dla części rdzennych „ochotników” z
Rosji, co zrobić ze śmiercią dwustu dziewięćdziesięciu ośmiu pasażerów
malezyjskiego boeinga? Aż tak natarczywie Pan Bóg upomina się o miłość, że
muszą zginąć dzieci lecące na wakacje?
Co zrobić z wypowiedzią
byłego papieskiego sekretarza, w której Fatimę i komunizm jako karę za grzechy
połączono z nieodpokutowanym grzechem ludobójstwa? Opuścić zasłonę milczenia.
Określenie „ten naród” w
ustach hierarchy, którego posłano do Lwowa, by był wszystkim dla wszystkich,
świadczy o dojściu do pewnej granicy.
Tekst w punkt. Doskonały. Trudno mi coś dodać. Boli tego rodzaju relatywizm podlany wodą święcona i to u osoby, która niejako "z urzędu" powinna wykazać się większą wrażliwością. Boli szczególnie w dzisiejszych czasach. Zamiast brnąć dalej,może więc podziele się tylko moją ulubioną "zwrotką" Claudio Magris, a reszta niech na razie niech pozostanie milczeniem. "Znajdujemy się wewnątrz kolażu, gdzie nic nie stało się przeszłością i żadna rana się nie zagoiła, w czasie w którym wszystko jest teraźniejszością, otwartą i niegotową, wszystko ze sobą współistnieje i pozostaje współczesne". Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAndrzej Chodań
http://credo.pro/2017/05/183466 :)
OdpowiedzUsuń