Na jednym z portali ukazał
się wywiad z autorami książki „Walentynowicz. Anna szuka raju”. Z komentarzy
kompetentnych historyków wynika, że ta pozycja stawia kropkę nad i w kwestii,
która od kilku lat rozpalała w Polsce namiętności. - Jak miała się im przyznać,
że jej brat był w UPA?! Zresztą do dzisiaj niektórzy mają problem z
zaakceptowaniem jej prawdziwego życiorysu – stwierdzają gdańscy badacze w
wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” zatytułowanym „Anna Walentynowicz - jak Ukrainka została polską »świętą«”.
Anna Walentynowicz „całe
życie ukrywała swoje ukraińskie pochodzenie”, a w jednym z ostatnich wywiadów
opowiedziała „wymyśloną historię o śmierci ojca - wielkiego patrioty, Polaka,
który zginął w czasie kampanii wrześniowej”.
Autorzy książki konstatują:
„Swoją drogą to bardzo smutne, że kobieta o takiej przeszłości nie miała nigdy
przestrzeni, żeby opowiedzieć swoją historię. To świadczy źle o nas, Polakach,
a nie o niej. Jakim jesteśmy społeczeństwem, jeśli Anna Walentynowicz bała się
nam opowiedzieć o swojej prawdziwej przeszłości”.
Początek roku 1990. Lubelska
Akademia Medyczna współpracuje z ukraińskim chemikiem z Wiednia, który stworzył
preparat antyrakowy, nadając mu nazwę Ukrain. Jego współpracownicą jest polska
Ukrainka, jedna z wielu, którzy w latach 80. via Austria emigrowali z PRL do
Kanady, Australii i innych wolnych państw. Dzięki jej pośrednictwu młody
mężczyzna z podejrzeniem zmian nowotworowych w jamie ustnej uzyskuje zgodę na
iniekcję Ukrain.
Nie szpital, lecz mieszkanie
w bloku w którejś z lubelskich sypialnianych dzielnic. Pani doktor po
zakończeniu procedury uznaje za niezbędne wytłumaczenie nam, skąd taka dziwna
nazwa preparatu: „Bo wiecie, panowie, ten człowiek jest Ukraińcem i wcale się
tego nie wstydzi”.
Doktor chemii w Wiedniu się
tego nie „wstydził”. Służąca, potem spawaczka i suwnicowa w Gdańsku, jak
dziesiątki tysięcy Ukraińców w PRL, żyła w środowisku, które pod wpływem
propagandy komunistycznej traktowało Ukraińców jako wcielenie zła.
Nolens volens trzeba w
Polsce zaakceptować paradoksalną prawdę, że nie tylko „święta”, ale i
wyniesiony na ołtarze święty, symbole oporu wobec totalitaryzmu, mają polskie
korzenie w bardzo jagiellońskim sensie - http://bogdanpanczak.blogspot.com/2018/02/patron-od-deficytu-polskosci.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz