wtorek, 3 marca 2020

Tajemnica Anny


Na jednym z portali ukazał się wywiad z autorami książki „Walentynowicz. Anna szuka raju”. Z komentarzy kompetentnych historyków wynika, że ta pozycja stawia kropkę nad i w kwestii, która od kilku lat rozpalała w Polsce namiętności. - Jak miała się im przyznać, że jej brat był w UPA?! Zresztą do dzisiaj niektórzy mają problem z zaakceptowaniem jej prawdziwego życiorysu – stwierdzają gdańscy badacze w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” zatytułowanym „Anna Walentynowicz -  jak Ukrainka została polską »świętą«”.

Anna Walentynowicz „całe życie ukrywała swoje ukraińskie pochodzenie”, a w jednym z ostatnich wywiadów opowiedziała „wymyśloną historię o śmierci ojca - wielkiego patrioty, Polaka, który zginął w czasie kampanii wrześniowej”.

Autorzy książki konstatują: „Swoją drogą to bardzo smutne, że kobieta o takiej przeszłości nie miała nigdy przestrzeni, żeby opowiedzieć swoją historię. To świadczy źle o nas, Polakach, a nie o niej. Jakim jesteśmy społeczeństwem, jeśli Anna Walentynowicz bała się nam opowiedzieć o swojej prawdziwej przeszłości”. 

Początek roku 1990. Lubelska Akademia Medyczna współpracuje z ukraińskim chemikiem z Wiednia, który stworzył preparat antyrakowy, nadając mu nazwę Ukrain. Jego współpracownicą jest polska Ukrainka, jedna z wielu, którzy w latach 80. via Austria emigrowali z PRL do Kanady, Australii i innych wolnych państw. Dzięki jej pośrednictwu młody mężczyzna z podejrzeniem zmian nowotworowych w jamie ustnej uzyskuje zgodę na iniekcję Ukrain. 

Nie szpital, lecz mieszkanie w bloku w którejś z lubelskich sypialnianych dzielnic. Pani doktor po zakończeniu procedury uznaje za niezbędne wytłumaczenie nam, skąd taka dziwna nazwa preparatu: „Bo wiecie, panowie, ten człowiek jest Ukraińcem i wcale się tego nie wstydzi”.

Doktor chemii w Wiedniu się tego nie „wstydził”. Służąca, potem spawaczka i suwnicowa w Gdańsku, jak dziesiątki tysięcy Ukraińców w PRL, żyła w środowisku, które pod wpływem propagandy komunistycznej traktowało Ukraińców jako wcielenie zła. 

Nolens volens trzeba w Polsce zaakceptować paradoksalną prawdę, że nie tylko „święta”, ale i wyniesiony na ołtarze święty, symbole oporu wobec totalitaryzmu, mają polskie korzenie w bardzo jagiellońskim sensie - http://bogdanpanczak.blogspot.com/2018/02/patron-od-deficytu-polskosci.html


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz