„Wojna w Ukrainie tylko lekko zachwiała życzliwością dla Rosji wśród Włochów – nadal prawie połowa uważa, że nie należy świadczyć pomocy wojskowej dla Kijowa”, pisze w „Tygodniku Powszechnym” (39/2022) Paweł Bravo, analizując włoską sytuację polityczną w przededniu wyborów parlamentarnych. Spadek notowań wielbiącego Putina Matteo Salviniego jeszcze nic nie znaczy, bo Kreml „zapewne znajdzie lub aktywuje następnych lobbystów ułatwiających Rosji tworzenie silnego przyczółka”.
Chorążym kolumny Włochów życzliwych Rosji mógłby być Marko Politi, jeden z najbardziej znanych watykanistów, publicysta, dziennikarz, który ma w biografii moskiewski okres pracy jako korespondent dziennika Il Messagero w latach 1987-1993. Portal Il Sismografo przeprowadził z nim długi wywiad, w którym mówi on o wojnie w Ukrainie, geopolityce, Kościołach.
O kimś takim śnią na Kremlu. Bo z jednej strony Politi oczywiście nie popiera wojny, mówi o rosyjskim wojsku, które „splamiło się zbrodniami wojennymi”, jest zdemotywowane, a rabując sprzęt AGD i telewizory dało dowód „biedy, jaka panuje w ich domach”.
Z drugiej zaś mamy do czynienia z „wojną rosyjsko-amerykańską”, Ukraina jest polem boju, Ukraińcy walczą z wielką odwagą, są ofiarami, ale wszystko inne – broń, zaopatrzenie, wyszkolenie, współpraca strategiczna, pomoc humanitarna, wreszcie „wyjątkowo inwazyjna broń sankcji przeciwko Rosji” – jest zachodnie.
Dla Włocha to oczywiste, że „apokaliptyczno-ultranacjonalistyczne przemówienia Cyryla zasługują na potępione w najbardziej jasny sposób, ale nie ma sensu wypowiadać wojny rosyjskiemu prawosławiu jako takiemu”. A krytyka wspólnego dokumentu, podpisanego przez Franciszka i Cyryla w Hawanie w roku 2016, ze strony zwierzchnika ukraińskich grekokatolików jest „znakiem nacjonalizmu, który widzi tylko siebie”.
Istnieje presja medialna „z góry”, narzucająca sposób widzenia wojny i wykluczająca stawianie pytań. Jej elementem jest rodząca dyskomfort „ciągła i obsesyjna obecność Zelenskiego na ekranach telewizorów i przy najbardziej różnorodnych okazjach – od sesji parlamentarnych, przez międzynarodowe spotkania na szczycie, po festiwale w Cannes lub Wenecji – gdzie ukraiński prezydent asertywnym tonem mówi, co należy zrobić”.
Widok Ursuli von der Leyen w ubraniu w kolorach flagi ukraińskiej przypomina Włochowi to, co w historycznej kulturze niemieckiej nazywa się „Hurrah Patriotismus”. A mówienie o Ukrainie jako o „narodzie bohaterów”, wykrzykiwanie „Chwała Ukrainie” jest „sposobem na uciszenie wszelkich krytycznych opinii o celach wojny i jej reperkusjach w skali globalnej”.
A celem tej wojny, gdy okazało się, że Putinowi nie udało się podbić Kijowa w trzy dni, jest dziś dla czarnych charakterów – USA, Wielkiej Brytanii, Polski i krajów bałtyckich – upokorzenie Rosji i zapewnienie USA dominującej pozycji w świecie.
Tego nie chce papież Franciszek. I – tu zaskoczenie – nie chciał chyba tego Jan Paweł II. Bo w rozmowie z dziennikarzami na pokładzie samolotu lecącego do Meksyku w styczniu 1999 roku powiedział, że „nie wie, czy to dobrze”, że po upadku muru berlińskiego „pozostało jedno mocarstwo”.
To jeszcze nie wszystko. Jutro druga część rozmowy z watykanistą, który robi wszystko, by nazwać go rosyjskim lobbystą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz