Parafrazując znaną opinię można powiedzieć, że dzisiejsi mówcy w Warszawie stracili okazję, by powiedzieć potrzebne słowa.
Minister obrony wymienił państwa, które wspierały Polskę w wojnie z bolszewikami. Dziesiątki tysięcy widzów wzdłuż Wisłostrady i miliony przed ekranami usłyszały o Francuzach, Węgrach, Rumunach, Łotyszach, Brytyjczykach, Amerykanach. I jeszcze o "armii Atamana Petlury". Wicepremier Kosiniak-Kamysz wyszedł z założenia, że wiedza historyczna ogółu Polaków jest tak solidna, iż nie trzeba było dodawać przymiotnika "ukraińska"?
Prezydent RP przekonywał, że Rosja nie jest niepokonywalna. Tak było w roku 1920, tak jest obecnie, gdy od trzech lat "grzęźnie po swoim ataku na Ukrainę". A grzęźnie "dzięki wsparciu sojuszniczemu i solidarności narodów wolności w tym także, a w niektórych momentach przede wszystkim Polski".
Wsparcie i solidarność z Ukrainą narodów ceniących wolność to rzecz nie do przecenienia. Ale to by nie wystarczyło, aby rosyjski agresor ugrzązł w Ukrainie.
Jeden przymiotnik i krótka fraza o bohaterstwie armii i niezłomności zaatakowanego narodu byłyby czymś niezwykle cennym w kontekście niewątpliwego kryzysu w stosunkach polsko-ukraińskich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz