środa, 21 sierpnia 2013

Echa orędzia - wołyńskie i bieszczadzkie

Tomaszowi Terlikowskiemu przypadła rola rzecznika tych, którzy nie zaakceptowali Orędzia hierarchii greckokatolickiej, wystosowanego w perspektywie obchodów 70. rocznicy tragedii wołyńskiej. Swoją przestrzeń w Internecie udostępnili mu nawet ci, którym zazwyczaj nie brakuje inwencji w epatowaniu Polaków zagrożeniem ze strony Ukraińców. Redaktor Terlikowski w typowy dla siebie sposób radykalizuje oceny. Ze strony Adama Michnika, „zachwycającego się” listem biskupów grekokatolickich, przyszły jednocześnie, według niego, „potępienia łacińskiego metropolity Lwowa, który nie chciał uczestniczyć w pisaniu listu, który zestawia na równych prawach ofiary okrutnego mordu i sprawców, których nikt nie zamierza nazwać po imieniu”. Jak Michnik „potępił” arcybiskupa Mokrzyckiego? Takimi słowy: „Wielka szkoda, że ten list napotkał reakcję niechętną ze strony metropolity lwowskiego Kościoła rzymskokatolickiego”. „Wielka szkoda” stała się „potępieniem”. Jak redaktor Frondy określi rzeczywiste potępienie? Nawoływaniem do fizycznej rozprawy?
Redakcja „Myśli Polskiej”, niechętna „komentowaniu ocen religijnych”, musi jednak odnieść się do Orędzia, bo  znalazły się w nim sformułowania „nie do przyjęcia”. Chodzi o „bratobójstwo”, „wydarzenia” i inne. Oprócz tego, „Ukraińscy biskupi próbują też na jednej szali położyć «politykę obliczoną na pozbawienie Ukraińców prawa na samookreślenie na swojej ziemi» i rzeź Polaków na Wołyniu. To sprawia, że wymowa Orędzia jest dwuznaczna i budzi tzw. mieszane uczucia”. Wszystko wskazuje na to, że Orędzie hierarchii greckokatolickiej jest dokumentem zaproponowanym stronie rzymskokatolickiej jako wspólny tekst i odrzuconym przez nią z powodów wyartykułowanych przez abpa Mokrzyckiego. Sformułowanie „polityka obliczona na pozbawienie Ukraińców prawa na samookreślenie na swojej ziemi” w zamierzeniu miało być wyznaniem strony rzymskokatolickiej, nolens volens/chętnie (do wyboru) reprezentującej Polaków. Nie miał takich oporów prymas Józef Glemp, gdy 17 października 1987 r. zwracał się w rzymskim kolegium św. Jozafata do  biskupów greckokatolickich: „Jesteśmy winowajcami wobec Was, Bracia Ukraińcy, bo nie umieliśmy nauki wynikającej z chrztu świętego wprowadzić w życie. Zacytuję z pamięci wiersz, bodajże poety Bohdana Zalewskiego, który w usta Ukraińca, być może Mazepy, wkłada takie słowa żalu:
Myśmy Lachom byli wierni,/ Przeciw hordom każdej chwili,/ Nim husarze, nim pancerni/ Nadjechali – to my zbili./I cóż za to mamy w zysku/ Oprócz więzów, łez, ucisku?
Wiersz opowiada dalej o awanturniczych przygodach, bo i Lachom się dostało i dostawało się nieraz. Opowiadanie poetyckie odnosi się do przeszłości, ale i przypomina rzeczywistość, którą na płaszczyźnie etycznej określamy: mamy winy jedni wobec drugich. A gdzie są winy, tam trzeba mówić: Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy”. 

Redaktor Terlikowski krytykuje redaktora Michnika za zestawianie zrealizowanych czystek etnicznych z „błędną polityką sanacji”. I przechodzi od eufemistycznego określenia jej słowami „nie była ona dobra”, do jednoznacznego –  „zła, i co do tego nie ma sporu”. Redakcja „Myśli Polskiej” uwypukla myśl abpa Mokrzyckiego, że „inicjatywa wspólnego listu może stać się kolejną akcją «poprawną politycznie», która nic nie wniesie w wyjaśnienie przyczyn wielkiego zła, które spowodowało śmierć ponad 120 tys. cywilów”. Uznając niedoskonałość II RP Terlikowski sytuuje się w nobilitującym towarzystwie prof. Henryka Samsonowicza, dla którego „II Rzeczpospolita była państwem kontrastów, wielonarodowym, z ogromnymi mniejszościami narodowymi, które przecież inaczej postrzegały nasze państwo”. Znakomity historyk wspomina wyjazd w roku 1968 ze studentami do Równego, miasta w dawnym woj. wołyńskim. Goście z Polski zwiedzali muzeum historyczne i „dyrektor tego muzeum, pięknie mówiący po polsku, bo kończył polskie liceum, powiedział mi rzecz, która mnie wtedy mocno zawstydziła. «Kazano mi uczyć się obowiązkowo wierszyka ‘Kto ty jesteś, Polak mały‘. Dlaczego? Przecież byłem Ukraińcem»”( Andrzej Sowa, „Henryk Samsonowicz. Wywiad rzeka”, Bellona, W-wa 2009, s. 21). 

Nie po raz pierwszy przywołam słowa francuskiego historyka prof. Daniela Beauvois: „Nieludzkie sceny tzw. rzezi wołyńskiej na przełomie lat 1943-1944 zaskoczyć mogą tylko naiwnych zwolenników sielankowych kresów i rzekomo bezkonfliktowych stosunków ziemiaństwa z chłopstwem we wschodniej części dawnej Rzeczypospolitej. W ciągu pięciu wieków całe nieskończone pasmo buntów chłopskich, szczególnie ukraińskich, okazało się jedynym sposobem wyrażania gniewu wobec bezprawia, obrony swej godności osobistej i obrony swej tożsamości kulturowej” („Jak tabun szalonych koni…”, tekst  dołączony do CD grupy RUTA „Na Vschod. Wolność albo śmierć” ). Niezrealizowany zamysł wspólnego listu każe natomiast zresetować metodę dialogu polsko-ukraińskiego prowadzonego przez Kościoły rzymsko- i greckokatolicki. De facto chodzi o trzy podmioty: rzymskich katolików w Polsce, niezależnych od nich rzymskich katolików na Ukrainie i Kościół greckokatolicki, który poprzez synodalną strukturę stanowi jedność na Ukrainie i w Polsce. Dotychczas dialog prowadzono na poziomie międzynarodowym, choć z nie do końca sprecyzowanym udziałem grekokatolików w Polsce i bez udziału – jak wieść głosi na własne życzenie – rzymskich katolików na Ukrainie. Jego ograniczenie do kontekstu jednego państwa przyniosło, jak się okazało niepokonalną, pokusę utożsamienia się mniejszościowej wspólnoty z rolą ofiary, bez tej szerokości spojrzenia, która cechowała przemówienie prymasa Glempa w Rzymie. 

W swym Orędziu greckokatoliccy biskupi postulują: „Historycy muszą jeszcze włożyć wiele wysiłku, by wyjaśnić wszystkie okoliczności i przerażające szczegóły ukraińsko-polskich starć i przelewu krwi, ich gorzkie skutki, jak również ustalić imiona wszystkich, którzy ucierpieli”. Często słyszymy o priorytecie posługi historyków w dziele zbliżania Polaków i Ukraińców, i naprawdę to jest niezbędne. Dotyczy nie tylko Wołynia, gdzie badania terenowe w zasadzie dopiero się zaczynają, ale i innych wspólnie zamieszkiwanych ziem. Szczegóły, okoliczności i imiona mogą być - i niestety są - zakłamywane.

Nie jestem zawodowym historykiem. Fakty potwierdzające tezę o zakłamywaniu zbieram „po drodze”, przy okazji lektury prasy czy publikacji dotyczących terenów bliskich sercu potomka deportowanych w Akcji „Wisła”. Kilka przykładów. W Hrubieszowie w marcu 1945 roku zamordowano kilkanaście osób. W latach 70. o ten mord oficjalna propaganda oskarżała „silne ugrupowanie UPA”. W rzeczywistości zbrodni dokonało dziewięciu funkcjonariuszy UB. W roku 1998 Okręgowa komisja Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu – IPN w Lublinie zwracała się do świadków zbrodni o kontakt. 

W dawnym mieście wojewódzkim, dziś tylko powiatowym, pod koniec PRL przygotowywano upamiętnienie ofiar „wielkiego starcia z banderowcami”, którzy „najpewniej przebijali się do amerykańskiej strefy okupacyjnej w Niemczech”. UPA w tych okolicach nie było, „heroicznie” działali natomiast polscy milicjanci i funkcjonariusze NKWD, którzy rekwirowali wszystko, co można było, a „nocą, przy samogonie, siadali do kart. Było o co grać”. Pewnego razu od grubych słów przeszli do pepeszy. Zginął brat Wysokiego Urzędnika i jeszcze ze dwóch innych. „Kiedy doszli do przytomności, zawieźli zabitych na wzgórek. I dali raport, że natknęli się na banderowców”(Paweł Smoleński, „Historia ojczysta”, „GW-Duży Format”, 24.12.2009).

Oprócz fałszerstw autorstwa komunistycznej propagandy, funkcjonują niestety opowieści o zbrodniach dokonanych przez Ukraińców, które w najlepszym wariancie należy przypisać słabości ludzkiej pamięci. Właśnie tym redakcja „Bieszczadu”, rocznika  ToNZ, oddział bieszczadzki, tłumaczy informację podaną w numerze 6 (1999 r.) przez E. Pietrzykiewcza o wymordowaniu przez banderowców polskiej rodziny Kijowskich z Berehów Dolnych. „Pamiętam, że było to z soboty na niedzielę. Ten mord osobiście oglądałem”, napisał E. Pietrzykiewicz. Redakcja dotarła do rodziny Kijowskich, „zaś informacja wywołała konsternację”. Franciszek Kijowski napisał w odpowiedzi: „Nie jest prawdą, że rzekomo w 1944 roku rodzinę Kijowskich wymordowano. Ani Ukraińcy ani banderowcy nie zamordowali naszej rodziny. W Brzegach mieszkało nas pięć rodzin i ani jeden włos z głowy nikomu nie spadł. Być może w okolicznych wioskach zdarzały się mordy dokonane przez banderowców, ale nie dotknęły one Kijowskich”(„Bieszczad 7”, Ustrzyki Dolne 2000, s.345).

W 1987 r. w książce „Bieszczady w ogniu” Artur Bata napisał, że 25 lipca 1945 r. „upowcy zamordowali dwóch mieszkańców Polańczyka”. Dziesięć lat później w czasopiśmie „Na rubieży” nr 5/22, wydawanym przez Stowarzyszenie Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów z siedzibą we Wrocławiu, podano, że 25 lipca 1945 banderowcy dokonali napadu na polskie zagrody, zamordowali 2 Polaków, spalili budynki dworskie Cieślińskich i jedno gospodarstwo chłopskie, zrabowali większość bydła, żywność, odzież i obuwie”. W rzeczywistości upowcy rozstrzelali dwóch mężczyzn, Michała i Mikołaja, którzy, podając się za partyzantów, okradali mieszkańców. „Poszkodowana była Polką, Michał i Mikołaj – Ukraińcami. Zabudowania dworskie spłonęły w innym czasie i okolicznościach”(Aleksander Sałapata, „W sukurs prawdzie”, „Bieszczad 8”, Ustrzyki Dolne 2001, s. 273-277). 

Nie relatywizuję zła wyrządzonego przez moich rodaków Polakom na Wołyniu i wszędzie indziej. Podpisuję się pod słowami patriarchy Lubomyra(Huzara) wypowiedzianymi 27 czerwca 2001 r. we Lwowie, gdy w obecności Jana Pawła II  przepraszał on za zło wyrządzone innym narodom. Jednocześnie dostrzegam nieprzemijającą aktualność słów  Aleksandra Sałapaty otwierających cytowany materiał: „Bratobójcze walki polsko-ukraińskie zmieniły w ruinę i zgliszcza wszystko to, co ocalało po niemieckiej okupacji. W umęczoną bieszczadzką ziemię spłynęło wiele krwi i łez. Pamięć tamtych lat jest ciągle żywa. Szacunek dla tysięcy ofiar, współczucie dla bezmiaru ludzkich cierpień nakazują, by o tamtych wydarzeniach pisać z pokorą i odpowiedzialnością”.
26.03.2013
Ks. Bogdan Pańczak


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz