W pamięci absolwentów Seminarium Duchownego w Lublinie zapisała się szczególnie barwna postać franciszkanina, wieloletniego profesora nauk biblijnych. Wśród wielu anegdot z nim związanych jest i jego deklaracja o stosunku do Braci Mniejszych Kapucynów: „To, że mam z kapucynami wspólnego ojca nie znaczy, że jesteśmy braćmi”. Ta rozweselająca fraza przychodzi mi na myśl w ciężkich chwilach, gdy docierają do mnie wypowiedzi ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego na temat ukraińskich grekokatolików. To, że należymy do jednej rodziny wschodnich katolików wcale nie znaczy, że żywi on do nas braterskie uczucia.
Pod tym względem ks. Isakowicz jest wiernym kontynuatorem działalności symbolicznej dla polskich Ormian postaci, arcybiskupa lwowskiego w latach 1901-1938, Józefa Teodorowicza. Hierarcha ten, gorący zwolennik endecji, powiedział po przegranym przez Ukraińców boju o własne państwo: „(…)czy ci bracia nasi, którzy zamachu na Lwów dokonali, ostaliby się na długo w swej samodzielności, do której ni historycznie byli przygotowani, bo jej nigdy nie mieli, ni też w jaki bądź inny sposób do niej przysposobieni? Utonęliby tylko we wrzątku kipiącym wschodniego rozkładu (…)Nie wolno [im] było skrycie i znienacka ugodzić w twierdzę katolickiej i polskiej kultury, jaką był Lwów”(cyt. za: Maciej Mróz, „Katolicyzm na pograniczu. Kościół katolicki wobec kwestii ukraińskiej i białoruskiej w Polsce w latach 1918-1925”, wyd. adam marszałek, Toruń 2003, s. 31). Mróz przywołuje sejmowe posiedzenie z 3 kwietnia 1919, na którym poseł socjalistyczny Mieczysław Niedziałkowski, broniąc programu federacyjnego, firmowanego przez Piłsudskiego, „trafnie odczytał intencje Teodorowicza”. Jakie one były? Eufemistycznie mówiąc dalekie od braterskich dla Ukraińców i innych narodów. Teodorowicz, według socjalisty Niedziałkowskiego, „ignoruje i zupełnie odrzuca istnienie jakiegokolwiek bądź odrębnego narodu pomiędzy Polską a Rosją, z góry się zgadza na odbudowanie wielkiej Rosji i pragnie, by granice Polski spotykały się z granicami rosyjskimi”, ibidem, s. 34). Ksiądz Isakowicz, gotowy w swej gorliwości tropiciela ukraińskich nacjonalistów na wspólne przedsięwzięcia ze stalinistami, jak to miało miejsce w Kijowie 1 kwietnia 2010 roku, w rzeczywistości też ignoruje i odrzuca istnienie narodu, który po stuleciach dramatycznej historii z trudem buduje swój odrębny byt.
W wywiadzie dla portalu Fronda z 29 marca br. Ks. Isakowicz powtórzył formułowane już wcześniej pod adresem grekokatolików zarzuty. Krytykując list hierarchów dotyczący tragedii wołyńskiej powiedział: „Dopóki ta cerkiew nie rozliczy się ze swojej przeszłości z tego, co ma na sumieniu, to jej wypowiedzi nie będą wiarygodne. Cerkiew prawosławna jest już bardziej skłonna do pojednania z Polakami”. Którą Cerkiew miał na myśli? Patriarchat Kijowski, którego zwierzchnik dwa dni wcześniej wystosował list poświęcony 70. rocznicy „masowych zabójstw na Wołyniu”? Wątpię czy już go znał, a jeśli nawet, to nie ma w nim nic więcej ponad to, co od roku 1987 robią biskupi greckokatoliccy w dialogu z polskimi hierarchami, też powtarzając formułę „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Pozostaje jedno wyjście: ormiańskiemu duszpasterzowi chodzi o Cerkiew patriarchatu moskiewskiego, która w zeszłym roku rozpoczęła dialog pojednania z Kościołem rzymskokatolickim w Polsce. Mam tylko pewien dysonans poznawczy. Ks. Isakowicz jest (był?) jednym z najostrzejszych krytyków wspólnego przesłania. Choćby 10.10.2012 na łamach „Gazety Polskiej” pisał, że przesłania nie odczytano ani w Rosji, ani na Białorusi, ani na Ukrainie, bo „ po pierwsze, patriarchatem moskiewskim i podległymi mu diecezjami, także tymi leżącymi poza granicami państwa rosyjskiego, nadal trzęsie Kreml, a ścisłej mówiąc, car Władimir I Putin. On to wzorem swoich poprzedników, zarówno carów z dynastii Rurykowiczów i Romanów, jak i pierwszych sekretarzy KPZR (że nie wspomnę o szefach Czeka i NKWD), manipuluje sprawami kościelnymi, jak się tylko da. Po drugie, tzw. pojednanie ma wymiar polityczny, a samo jego podpisanie, które odbyło się w asyście państwowego establishmentu, też było wydarzeniem bardziej politycznym niż religijnym. Czy prawosławni władycy zdobędą się w końcu na odwagę, aby w czasie niedzielnych liturgii odczytać we wszystkich cerkwiach wspomniany tekst, tak jak to nakazali uczynić w swoich kościołach biskupi rzymskokatoliccy? Chyba nie, bo to wymagałoby przeciwstawienia się carowi, a do tego ani patriarcha Cyryl I, który swoją karierę zawdzięcza współpracy z KGB, ani jego podwładni nie są zdolni. Oczywiście wśród duchownych prawosławnych jest wielu uczciwych i prawych ludzi, którzy autentycznie żyją zasadami Ewangelii. Jednak sama Cerkiew nie dojrzała jeszcze do tego, aby wyrwać się spod podległości władzy świeckiej. I to jest wielkim dramatem chrześcijaństwa wschodniego”.
Nasuwa się smutny wniosek. W imię nieustannego demonizowania grekokatolików ks. Isakowicz gotów jest zaprzeczyć własnym słowom, obrócić kota ogonem, i manipulowany przez Putina patriarchat moskiewski ukazywać jako bardziej otwarty na dialog z Polakami niż grekokatolików. Jakieś spotkanie z Rosją ponad sąsiadami. Ormiański duszpasterz zdaje się tonąć we wrzątku kipiącym swej awersji do ukraińskich grekokatolików.
04.04.2013
Ks. Bogdan Pańczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz