Druga niedziela po Passze pokazuje, co dla tradycji bizantyńskiej jest priorytetem gdy chodzi o rzeczywistość zmartwychwstania Chrystusa. Niewiastom niosącym wonności, które skonstatowały fakt pustego grobu – chronologicznie pierwszy kontakt żyjących przedstawicieli rodzaju ludzkiego z niepojętym wydarzeniem podeptania śmierci – poświęcona jest trzecia niedziela. Ukazanie się Zmartwychwstałego dziesięciu apostołom i ponowne także Tomaszowi, niesie o wiele większe przesłanie. O nieprzemijającej aktualności.
Wykorzystując dzisiejsze pojęcia, można by nazwać apostoła Tomasza ofiarą czarnego PR. Uchodzi za wcielenie niewierności, sceptycyzmu, braku zaufania. A przecież Ewangelia według św. Jana nie jest jedyną, która mówi o nieprzyjęciu prawdy o zmartwychwstaniu. Na dzisiejszej jutrzni czytaliśmy pierwszą – z jedenastu – ewangelię zmartwychwstania. Mateusz napisał, że jedenastu uczniów poszło do Galilei na górę, tam gdzie polecił im Jezus. Gdy Go ujrzeli „oddali Mu pokłon. Niektórzy jednak wątpili”(Mt 28, 16-17). Czyli nie tylko Tomasz miał wątpliwości. I nawet ujrzenie na własne oczy – czego u Jana brakowało Tomaszowi przy pierwszy ukazaniu się Pana – nie przekonywało niektórych apostołów o realności Zmartwychwstałego. Z punktu widzenia strategii promocyjnej taka szczerość skazywałaby chrześcijaństwo na klęskę. Gdyby było ono sprawą ludzką. Jan Złotousty zachęca: „A jeśli niektórzy wątpili, podziwiaj ich prawdomówność: nie zatajają swoich słabości aż do ostatniego dnia. A jednak i oni umocnili się Jego widokiem”. Chrystus nie zmusza do przyjęcia swojego zmartwychwstania. Hans Urs von Balthasar tę swobodę reakcji, nawet wątpienia nazywa „łaską paschalną”. Bóg chce, byśmy wierzyli dobrowolnie, tak jak dobrowolnym był Jego akt stworzenia i – co nieustannie podkreśla liturgia – dobrowolnie wydał siebie Chrystus na śmierć za nas. W głębokich słowach prawdę o delikatnym Bogu wyraził francuski myśliciel Jean Guitton: „Sposób istnienia Boga pozostawia nam wolny wybór, aby w Niego wierzyć czy nie wierzyć. Ten dyskretny Bóg tchnął pozory prawdopodobieństwa w nasze wątpliwości co do swego istnienia. Osłonił się mrokiem, aby nasycić naszą wiarę miłością, zapewne także, aby uzyskać prawo wybaczenia nam naszych wątpliwości. Aby pozostawić miłosierdziu pole do działania, musi istnieć prawdopodobieństwo rozwiązania sprzecznego z wiarą”.
Chrystus spełnia wymagania Tomasza – ma on gdzie włożyć palec i rękę. Na ciele Zmartwychwstałego są rany po gwoździach i włóczni. Ma to kolosalne znaczenie. Na zawsze Zbawiciel nosi stygmaty męki jako najwyższego sensu swego wcielenia. Nie było interwencji niebieskiego chirurga estetycznego, który usunąłby szramy i blizny, proponując nieskazitelnie gładką cielesną powłokę. Ale te rany już nie krwawią, już nie bolą tym pierwotnym bólem zadanym na Golgocie. I Chrystus nie wraca do dnia męki, nie roztrząsa kto winien był Jego śmierci, kogo należałoby ukarać. Patrzy w przyszłość, myśli o ludziach, o całym świecie, o życiu, które głosić mają Jego wysłannicy, co obwieścił dziś anioł, uwalniając apostołów z więzienia(Dz 5, 20).
Wybitny amerykański psycholog społeczny Philip Zimbardo, odwiedzając ziemie swoich przodków stwierdził, że w dialekcie sycylijskim nie ma czasu przyszłego. Nie mówi się tam „spotkamy się jutro”, lecz „spotykamy się jutro”. Zimbardo utworzył tam fundację, zaczął od wykładu o czasie, i, jak wspomina, „po spotkaniu podszedł do mnie poeta, gość po pięćdziesiątce, i mówi: «Żyję ze słów, ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nie mamy czasu przyszłego». Amerykański psycholog stwierdza, że „największe sukcesy odnoszą ci, którzy potrafią zrównoważyć przeszłość, teraźniejszość i przyszłość”. Kto myśli głównie o przeszłości, która tak jak na Sycylii, naznaczona była konfliktami i krzywdami, koncentrować się będzie na wendetcie.
Czymś nieludzkim byłoby oczekiwanie, że ludzie zapomną o zaznanych krzywdach. Taka amnezja zaprzeczałaby człowieczeństwu, pozbawiała części tożsamości. Każdy człowiek, każda wspólnota ludzka, by być sobą musi nosić rany, tak jak nie zniknęły one na ciele Zmartwychwstałego. Dotyczy to Polaków z Wołynia, Ukraińców z Zakerzonia, muzułmanów z Bośni i wielu, wielu innych. Chodzi o to, by, jak powiedział dr. Mariusza Zajączkowski z warszawskiego IPN w wykładzie o zbrodni wołyńskiej wygłoszonym przed Liturgią w lubelskim kościele św. Andrzeja Boboli, pamiętać, a nie rozpamiętywać.
Wybitni przedstawiciele ukraińskiej inteligencji, przejęci dramatycznym stanem ukraińskiej państwowości i ducha, sformułowali „Kartę wolnego człowieka”. Sam w sobie dokument ten przeciętnemu Polakowi może się zdać zbiorem prawd oczywistych, truizmów. Pokazuje jednak ogrom pracy organicznej, którą trzeba wykonać na Ukrainie, i dystans, jaki oddziela ją od Europy. Ale o mentalnej bliskości do tejże Europy świadczą słowa z 2. rozdziału pt. „Być Ukraińcem”: „Nie szukajmy winnych własnego losu. Bądźmy silnym narodem i pamiętajmy zarówno o zwycięskich, jak i tragicznych momentach. Nie zapominajmy o tych chwilach, gdy świadomie czy nieświadomie wyrządziliśmy krzywdę innym narodom”.
Na pytanie dziennikarza, czy Polacy nie są zapatrzeni w przeszłość, Zimbardo odpowiada: „Czas, by Polacy powiedzieli sobie: «Tak, ale to było kiedyś». Nie chodzi o to, by zaprzeczać przeszłości, lecz o to, żeby zostawić ją tam, gdzie powinna być – za sobą”.
Czas, by zrozumieli to ci Polacy, którzy za wszelką cenę chcą zrobić z tragedii wołyńskiej kamień upadku w relacjach polsko-ukraińskich. By zrozumieli, że swym maksymalizmem i nieprzejednaniem wytrącają argumenty tym Ukraińcom, którzy wzywają swych rodaków do pamięci o krzywdach wyrządzonych innym narodom.
12.05.2013
Ks. Bogdan Pańczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz