Dokument Państwowej
Komisji Bezpieczeństwa zatytułowany „Projekt Organizacji Akcji Specjalnej «Wchód»”,
formułujący w pierwszym punkcie „Zadanie”: „Rozwiązać ostatecznie problem
ukraiński w Polsce”, przedstawiono na posiedzeniu Komisji i KC PPR 16 kwietnia
1947 roku. O konieczności przeprowadzenia „energicznej akcji przesiedleńczej”
Ukraińców na teren Ziem Odzyskanych, „gdzie mogą się szybko asymilować”, mówił już
jednak dokument Wydziału Operacyjnego Oddziału III Sztabu Generalnego WP z 27
marca 1947 roku, a więc dzień przed śmiercią gen. Karola Świerczewskiego w
zasadzce zastawionej przez UPA pod Baligrodem – oficjalnym powodem
przeprowadzenia operacji deportacyjnej znanej jako Akcja „Wisła”.
W efekcie, nawet tym
wysiedlonym, którzy wyruszyli pierwszym „wiślanym” transportem kolejowym 29
kwietnia 1947 r. ze Szczawnego-Kulasznego i 3 maja tegoż roku dotarli do
Słupska, dane było świętować Paschę w swoich cerkwiach. Część ze skazanych na „ewakuację”
miała jeszcze szansę pod koniec pierwszej dekady maja świętować Niedzielę
Samarytanki. Gdy już wiedzieli, co ich czeka, słowa Jezusa, że „nadchodzi
godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca” i
że „nadchodzi jednak godzina, owszem już
jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie,
a takich to czcicieli chce mieć Ojciec”, musiały zabrzmieć okrutnie prawdziwie.
Z nielicznymi
prowizorycznymi (prywatne domy, kaplice cmentarne) wyjątkami, grekokatolicy
praktycznie do początku lat 90. XX wieku byli sublokatorami w świątyniach parafii
rzymskokatolickich. Na wyższym poziomie abstrakcji uczestnik Boskiej Liturgii odbierał
wtedy słowa z końcowej Modlitwy Przed Amboną: „Uświęć miłujących piękno domu Twego”.
Stan świątynnej bezdomności był jedną z najdotkliwszych represji ze strony
systemu, który liczył na szybką asymilację deportowanych Ukraińców.
Niekoniecznie trzeba
było być deportowanym z rodzinnych stron, świadomym i manifestującym swą narodową
i religijną tożsamość, odmienną od większości mieszkańców Polski Ludowej,
obywatelem, by odczuwać dojmujący dyskomfort. Pewien malarz w czerwcu 1989 roku
mówił o „tragedii artystów, którzy nie mają swojej prawdziwej ojczyzny, która
jest w Kościele”. Bo ten Kościół kładzie nacisk na zachowywanie przykazań,
chcąc, by ludzie byli porządni. I tego się od ludzi wymaga, „a to jest duży
wysiłek, żeby człowiek taki mógł być”.
Rezultatem jest to,
że „człowiek, który wszystkie swoje duchowe energie skieruje w tym kierunku,
może pozostać głuchy na wartości estetyczne. Bo przecież w mózgu nie ma za dużo
miejsca. Albo się jedno robi, albo się drugie robi, takie są czasy”. Summa summarum
wyznania wybitnego twórcy: „Moja rola w tej chwili jako artysty, który wie, ze sacrum jest najważniejsze w sztuce, jest
strasznie trudna. Ponieważ ja nie mam miejsca ani w Kościele, ani poza
Kościołem. Jestem bezdomny” ”(Jerzy Nowosielski, Listy i zapomniane wywiady, Wstęp i opracowanie Krystyna Czerni,
Wyd. Znak, Kraków 2015, s. 268-269).
Jerzy Nowosielski
mówił to dwa miesiące po zakończeniu prac nad ikonostasem w kaplicy udostępnionej
greckokatolickim alumnom w seminarium duchownym w Lublinie, co podsumował
wpisem dokonanym po ukraińsku w seminaryjnej kronice, o następującej treści: „Jestem
bezgranicznie szczęśliwy, że mogłem namalować ikonostas do waszej kaplicy”. Przed
tym miał możliwość zrealizować wiele dzieł dla chrześcijan różnych konfesji.
Ciągle jednak czuł się bezdomny. Wreszcie grekokatolicy, na początku lat 90.,
gdy nastała wolność, stworzyli mu możliwość urzeczywistnienia najskrytszych
pragnień. Krakowski artysta zwierzał się: „Od dziecka marzyłem, żeby zaprojektować
obiekt sakralny. Współpracowałem z architektami, robiłem polichromie, ale to
były kawałki. A chciałem stworzyć coś od podstaw”.
Ryszard Przybylski
pisał do Nowosielskiego po obejrzeniu zdjęć cerkwi w Białym Borze: „Wielkie
wrażenie zrobiło na mnie zdjęcie, na
którym widać nie tyle szczegóły bryły, ile samo istnienie cerkwi. Stoi ona na
ziemi, która jest właściwie pustkowiem, pod tym przedziwnym niebem krajów już północnych
z niebywale bladym, zamierającym niemal błękitem. Weszła w przejmujący smutek,
ale jest. Zaistniała. Myślę, że w pogodny, słoneczny dzień, kiedy zjawią się
wierni, zapomną o swym wygnaniu, o którym musi im przecież przypominać ten
przejmujący pejzaż, przemieniony przez świątynię. Ale nawet w dzień pochmurny,
Pan ma rację, ogień wewnątrz cerkwi przemieni ją w przytulisko. Rozumiem, co w
tej sytuacji może znaczyć kolor. Jeśli nawet tylko na podstawie tych fotografii
cerkiew ta wzrusza, to znaczy, że Bóg nad Panem czuwał. Nie jestem w stanie
znieść świątyni, które nie wywołują czułości”.( Krystyna Czerni, „Nietoperz w
świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego”, Wyd. Znak, Kraków 2011, s. 328).
José Ignacio
Iglesia Puig, hiszpański zakonnik ze Zgromadzenia Marianistów, w kwietniu 2003
roku w Saragosie, przy okazji wystawy „Światło ze Wschodu. Ikony karpackie z
wieków XV-XIX i dwudziestowieczne ikony Jerzego Nowosielskiego”, po raz pierwszy
zetknął się z twórczością krakowskiego artysty. Wyznaje: „Ikony Nowosielskiego
przykuły moja uwagę, bo były inne niż cokolwiek, co wcześniej znałem i
studiowałem. Pamiętam, że przede wszystkim chodziło o kolor”.
Po kilku latach
zgromadzenie wysłało José do Polski. Do kraju, „który ma tyle dni szarości i
bieli”, i właśnie kolor Nowosielskiego pomógł mu „przetrwać szarość i biel
polskiego krajobrazu”. Dla Hiszpana Polska była krajem w „większości katolickim,
o nie zawsze zrozumiałej religijności i miłosierdziu”, gdzie „czasami ludzie
patrzą na ciebie bez humoru lub nie patrzą wcale, a uśmiech zdaje się wiele
kosztować”. Ale dzięki portretom Nowosielskiego zaczął patrzeć „w oczy Polaków
z większą czułością”, a jego ikony otworzyły go „na nowy rodzaj religijności,
wzbogaciły życie duchowe i modlitwę”( José Ignacio Iglesia Puig, Dlaczego Nowosielski – próba odpowiedzi,
w: Światło Wschodu w przestrzeni gotyku (Materiały
pokonferencyjne), Parafia
Greckokatolicka w Górowie Iławeckim
2013, s. 131-140).
Za kilka dni w
kanonie Jutrzni Paschalnej będziemy wysławiać Tego, który, stawszy się istotą
śmiertelną, „przez swe cierpienie wszystko co śmiertelne przyobleka pięknem
niezniszczalności”. Zachód i północ Polski, z ich „niebywale bladym,
zamierającym niemal błękitem”, grekokatolicy ożywili kształtem i blaskiem
cerkiewnych kopuł, bogactwem ikonografii, z niedoścignioną kolorystyką dzieł
Nowosielskiego. Cierpienia i determinacja deportowanych, ich dzieci i wnuków,
przemieniły krajobraz ziem, na których mieli sczeznąć. Umocnieni Duchem
Pocieszycielem dawali i chcą dawać świadectwo prawdzie, kiedyś przeciwstawiając
się totalitaryzmowi, dziś pokusom konformizmu. I dziesięć razy w roku,
celebrując Boską Liturgię Świętego Bazylego Wielkiego, proszą Boga w Modlitwie
Eucharystycznej, by ich świątynię utwierdził aż do końca świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz