niedziela, 9 kwietnia 2017

Przytuliska



Dokument Państwowej Komisji Bezpieczeństwa zatytułowany „Projekt Organizacji Akcji Specjalnej «Wchód»”, formułujący w pierwszym punkcie „Zadanie”: „Rozwiązać ostatecznie problem ukraiński w Polsce”, przedstawiono na posiedzeniu Komisji i KC PPR 16 kwietnia 1947 roku. O konieczności przeprowadzenia „energicznej akcji przesiedleńczej” Ukraińców na teren Ziem Odzyskanych, „gdzie mogą się szybko asymilować”, mówił już jednak dokument Wydziału Operacyjnego Oddziału III Sztabu Generalnego WP z 27 marca 1947 roku, a więc dzień przed śmiercią gen. Karola Świerczewskiego w zasadzce zastawionej przez UPA pod Baligrodem – oficjalnym powodem przeprowadzenia operacji deportacyjnej znanej jako Akcja „Wisła”.

W efekcie, nawet tym wysiedlonym, którzy wyruszyli pierwszym „wiślanym” transportem kolejowym 29 kwietnia 1947 r. ze Szczawnego-Kulasznego i 3 maja tegoż roku dotarli do Słupska, dane było świętować Paschę w swoich cerkwiach. Część ze skazanych na „ewakuację” miała jeszcze szansę pod koniec pierwszej dekady maja świętować Niedzielę Samarytanki. Gdy już wiedzieli, co ich czeka, słowa Jezusa, że „nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca” i że „nadchodzi jednak  godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec”, musiały zabrzmieć okrutnie prawdziwie. 

Z nielicznymi prowizorycznymi (prywatne domy, kaplice cmentarne) wyjątkami, grekokatolicy praktycznie do początku lat 90. XX wieku byli sublokatorami w świątyniach parafii rzymskokatolickich. Na wyższym poziomie abstrakcji uczestnik Boskiej Liturgii odbierał wtedy słowa z końcowej Modlitwy Przed Amboną: „Uświęć miłujących piękno domu Twego”. Stan świątynnej bezdomności był jedną z najdotkliwszych represji ze strony systemu, który liczył na szybką asymilację deportowanych Ukraińców. 

Niekoniecznie trzeba było być deportowanym z rodzinnych stron, świadomym i manifestującym swą narodową i religijną tożsamość, odmienną od większości mieszkańców Polski Ludowej, obywatelem, by odczuwać dojmujący dyskomfort. Pewien malarz w czerwcu 1989 roku mówił o „tragedii artystów, którzy nie mają swojej prawdziwej ojczyzny, która jest w Kościele”. Bo ten Kościół kładzie nacisk na zachowywanie przykazań, chcąc, by ludzie byli porządni. I tego się od ludzi wymaga, „a to jest duży wysiłek, żeby człowiek taki mógł być”. 

Rezultatem jest to, że „człowiek, który wszystkie swoje duchowe energie skieruje w tym kierunku, może pozostać głuchy na wartości estetyczne. Bo przecież w mózgu nie ma za dużo miejsca. Albo się jedno robi, albo się drugie robi, takie są czasy”. Summa summarum wyznania wybitnego twórcy: „Moja rola w tej chwili jako artysty, który wie, ze sacrum jest najważniejsze w sztuce, jest strasznie trudna. Ponieważ ja nie mam miejsca ani w Kościele, ani poza Kościołem. Jestem bezdomny” ”(Jerzy Nowosielski, Listy i zapomniane wywiady, Wstęp i opracowanie Krystyna Czerni, Wyd. Znak, Kraków  2015, s. 268-269).

Jerzy Nowosielski mówił to dwa miesiące po zakończeniu prac nad ikonostasem w kaplicy udostępnionej greckokatolickim alumnom w seminarium duchownym w Lublinie, co podsumował wpisem dokonanym po ukraińsku w seminaryjnej kronice, o następującej treści: „Jestem bezgranicznie szczęśliwy, że mogłem namalować ikonostas do waszej kaplicy”. Przed tym miał możliwość zrealizować wiele dzieł dla chrześcijan różnych konfesji. Ciągle jednak czuł się bezdomny. Wreszcie grekokatolicy, na początku lat 90., gdy nastała wolność, stworzyli mu możliwość urzeczywistnienia najskrytszych pragnień. Krakowski artysta zwierzał się: „Od dziecka marzyłem, żeby zaprojektować obiekt sakralny. Współpracowałem z architektami, robiłem polichromie, ale to były kawałki. A chciałem stworzyć coś od podstaw”.

Ryszard Przybylski pisał do Nowosielskiego po obejrzeniu zdjęć cerkwi w Białym Borze: „Wielkie wrażenie zrobiło na  mnie zdjęcie, na którym widać nie tyle szczegóły bryły, ile samo istnienie cerkwi. Stoi ona na ziemi, która jest właściwie pustkowiem, pod tym przedziwnym niebem krajów już północnych z niebywale bladym, zamierającym niemal błękitem. Weszła w przejmujący smutek, ale jest. Zaistniała. Myślę, że w pogodny, słoneczny dzień, kiedy zjawią się wierni, zapomną o swym wygnaniu, o którym musi im przecież przypominać ten przejmujący pejzaż, przemieniony przez świątynię. Ale nawet w dzień pochmurny, Pan ma rację, ogień wewnątrz cerkwi przemieni ją w przytulisko. Rozumiem, co w tej sytuacji może znaczyć kolor. Jeśli nawet tylko na podstawie tych fotografii cerkiew ta wzrusza, to znaczy, że Bóg nad Panem czuwał. Nie jestem w stanie znieść świątyni, które nie wywołują czułości”.( Krystyna Czerni, „Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego”, Wyd. Znak, Kraków  2011, s. 328).

José Ignacio Iglesia Puig, hiszpański zakonnik ze Zgromadzenia Marianistów, w kwietniu 2003 roku w Saragosie, przy okazji wystawy „Światło ze Wschodu. Ikony karpackie z wieków XV-XIX i dwudziestowieczne ikony Jerzego Nowosielskiego”, po raz pierwszy zetknął się z twórczością krakowskiego artysty. Wyznaje: „Ikony Nowosielskiego przykuły moja uwagę, bo były inne niż cokolwiek, co wcześniej znałem i studiowałem. Pamiętam, że przede wszystkim chodziło o kolor”.
Po kilku latach zgromadzenie wysłało José do Polski. Do kraju, „który ma tyle dni szarości i bieli”, i właśnie kolor Nowosielskiego pomógł mu „przetrwać szarość i biel polskiego krajobrazu”. Dla Hiszpana Polska była krajem w „większości katolickim, o nie zawsze zrozumiałej religijności i miłosierdziu”, gdzie „czasami ludzie patrzą na ciebie bez humoru lub nie patrzą wcale, a uśmiech zdaje się wiele kosztować”. Ale dzięki portretom Nowosielskiego zaczął patrzeć „w oczy Polaków z większą czułością”, a jego ikony otworzyły go „na nowy rodzaj religijności, wzbogaciły życie duchowe i modlitwę”( José Ignacio Iglesia Puig, Dlaczego Nowosielski – próba odpowiedzi, w: Światło Wschodu w przestrzeni gotyku (Materiały pokonferencyjne), Parafia Greckokatolicka  w Górowie Iławeckim 2013, s. 131-140).

Za kilka dni w kanonie Jutrzni Paschalnej będziemy wysławiać Tego, który, stawszy się istotą śmiertelną, „przez swe cierpienie wszystko co śmiertelne przyobleka pięknem niezniszczalności”. Zachód i północ Polski, z ich „niebywale bladym, zamierającym niemal błękitem”, grekokatolicy ożywili kształtem i blaskiem cerkiewnych kopuł, bogactwem ikonografii, z niedoścignioną kolorystyką dzieł Nowosielskiego. Cierpienia i determinacja deportowanych, ich dzieci i wnuków, przemieniły krajobraz ziem, na których mieli sczeznąć. Umocnieni Duchem Pocieszycielem dawali i chcą dawać świadectwo prawdzie, kiedyś przeciwstawiając się totalitaryzmowi, dziś pokusom konformizmu. I dziesięć razy w roku, celebrując Boską Liturgię Świętego Bazylego Wielkiego, proszą Boga w Modlitwie Eucharystycznej, by ich świątynię utwierdził aż do końca świata.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz