W jednej z
najpopularniejszych ostatnio polskich piosenek podmiot liryczny komunikuje:
„Czemu na podeszwach butów
wnosisz mi do domu brud?/ Mam na myśli wiadomości, plotki - nie uliczny kurz./
Czemu w klapach płaszcza, na nogawkach i we wszystkich szwach/ Znosisz mi do
domu strachy, cudzy lament, zamiast róż?/Kto się kłania Moskwie, kto podnóżkiem
Ameryki jest,/ Kto ma berło, kto koronę - wielce nie obchodzi mnie. /Nie chcę
słuchać tych historii. Pojedźmy do lasu, do gór….”.
Do jakich gór jedzie się w
Polsce, gdy ma się serdecznie dosyć wszystkiego? Odpowiedź jest oczywista. I
zachęt nie brakuje. Niedawno w wielotysięcznym nakładzie pewien touroperator,
wśród innych atrakcyjnych wakacyjnych destynacji w Polsce, wskazał też
Bieszczady. A w nich warte obejrzenia „drewniane kościółki, żeliwne krzyże,
majestatyczne filary mostów i zapierające dech w piersiach krajobrazy
rozpościerające się z szerokich tarasów widokowych”. Część tych gór, zwana
Bieszczadzkim Workiem, to miejsce synergii „dzikiej przyrody, imponujących
pejzaży i pamiątek przeszłości, która jeszcze 100 lat temu tętniła życiem
pobliskich wsi i gospodarstw”.
Co się stało, że zamarło
życie we wsiach i gospodarstwach, że zamilkły organy w drewnianych kościółkach?
Co to było 100 lat temu? Aaa, I wojna światowa! Wszystko jasne.
Nowa polityka historyczna
i stosunek do mniejszości ukraińskiej przyniosły błyskawiczny efekt. W kwietniu
po raz pierwszy w historii demokratycznej Polski władze odmówiły wsparcia
obchodów rocznicy, w tym roku okrągłej, Akcji „Wisła”, a już w czerwcu Bieszczady
to kraina drewnianych kościółków, która opustoszała 100 lat temu.
Podmiot liryczny może czuć
się usatysfakcjonowany. Nikt nie mącił spokoju opowieściami o tych, którzy
kłaniali się Moskwie. Nikt nie przypominał o strachach i cudzym lamencie.
Akurat tych historii jedni nie chcą słuchać, a inni wolą je przemilczeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz