niedziela, 21 stycznia 2018

Z kresowych arsenałów



Trwa zbiór podpisów pod „Apelem do rodaków w kraju i za granicą”, który wystosował Komitet Społeczny na rzecz Pomnika „Rzeź Wołyńska” w Toruniu. 

Rozpoczyna się słowami: „Kresy to wielka historyczna wartość.  Przez wieki tworzyły naszą tożsamość narodową, kształtowały i umacniały wiarę,  rozwijały naukę i kulturę”. 

Najpierw słowo odnośnie naukowej rzetelności apelu. Na początku mówi się, że „w wyniku straszliwego terroru i bestialskich rzezi, ofiarami ukraińskiego ludobójstwa padło około 200 tys. naszych rodaków”. Mniej więcej w jego połowie padają słowa o „ludobójstwie i cierpieniu milionów polskich obywateli, rżniętych, katowanych, mordowanych siekierami, widłami i palonych żywcem w stodołach,  zapomnieć o dzieciach wbijanych na sztachety i przybijanych gwoździami do drzwi i stołów”. Badacze różnią się w ocenie liczby polskich ofiar, z zauważalną tendencją wzrostową w ostatnich latach. Autorzy (autor?) apelu słowami o milionach „rżniętych, katowanych, mordowanych” przelicytowali wszystkich. 

Apel zaskakuje jednak przede wszystkim specyficzną, by uciec się do eufemizmu, kulturą języka polskiego. 

W obronie pomnika autorstwa prof. Pityńskiego pada argument: „Pragniemy w tym miejscu przypomnieć, że w historii sztuki największe dzieła przełamujące artystyczne  schematy były odsądzane od czci i wiary”. Od czci i wiary odsądza się ludzi, nie wytwory ich rąk czy głów.

Na pytanie o sposób wyrażenia w sztuce bezmiaru cierpienia i okrucieństwa, „by pokazały prawdę i wstrząsały sumieniami”, apel udziela takiej odpowiedzi: „Tak, jak zrobił to prof. Pityński? Z artystyczną precyzją i historyczną wiernością”. Znak zapytania stawiają w tej kwestii „banderowcy”. Skąd wziął się u zwolenników monumentu? Odezwała się podświadomie zagłuszana wrażliwość artystyczna i ludzka? 

Agnieszka Holland, Stanisław Krajewski, Piotr Tyma to „tzw. »autorytety« polskie”. Po zwrocie „tak zwany” nie stosuje się cudzysłowu.

Apel głosi, że „wrogowie prawdy” robią wszystko  „byle by tylko nie wspominać o banderowskich zbrodniach”. To po prostu ortograficzny błąd. Według „Nowego słownika poprawnej polszczyzny”:  "byleby" to „osłabione: byle, spójnik o tych samych funkcjach co: byle, ale wskazujący na mniejszą stanowczość sądu”. Po polsku powinno więc być: „byle tylko nie wspominać…”.

I tak dalej, i temu podobne.

Po przytoczeniu argumentów z historii sztuki, dowodzących, że brutalna  dosłowność była przyjętym środkiem wyrazu, czytamy w apelu: „Więc co? Należy ich wyrzucić z arsenału sztuki, zablokować i potępić,  tak jak chcą  wrogowie prawdy uczynić z dziełem prof. Pityńskiego. A Szekspir ociekający krwią?!”. 

Cały smaczek tego dokumentu. Jeszcze raz sięgnijmy do słownika. Arsenał to „zasób broni posiadanej przez kogoś; także pomieszczenie, w którym się ją przechowuje”. Także „zbiór, zasób czegoś, co może być wykorzystane jako swego rodzaju broń”, lecz „w tym zn. nadużywany”. 

Jeśli apel ma na celu uczczenie pamięci ofiar, po co sięgać po broń? Chyba że chodzi o „swego rodzaju broń”, co najmniej zaczepną. 

Pod apelem podpisało się sporo profesorów, wśród nich językoznawca. Jest tłumacz, są dziennikarze. Jako pierwszy figuruje profesor historii, który ukończył uniwersytet lwowski. To chyba tłumaczy ten arsenał, bo według Słownika Języka Ukraińskiego arsenał to  «перен. Великий запас чого-небудь (засобів, можливостей та ін.)».

I tak dożyliśmy czasów, gdy apel w obronie pamięci o polskich ofiarach Kresów kleci się kulawą polszczyzną, pielęgnowaną na ukraińskim językowym podglebiu, a podpisują go tuzy nauk wszelakich.  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz