Trwa zbiór podpisów pod „Apelem
do rodaków w kraju i za granicą”, który wystosował Komitet
Społeczny na rzecz Pomnika „Rzeź Wołyńska” w Toruniu.
Rozpoczyna się słowami: „Kresy
to wielka historyczna wartość. Przez wieki tworzyły naszą tożsamość
narodową, kształtowały i umacniały wiarę, rozwijały naukę i kulturę”.
Najpierw słowo odnośnie
naukowej rzetelności apelu. Na początku mówi się, że „w wyniku straszliwego
terroru i bestialskich rzezi, ofiarami ukraińskiego ludobójstwa padło około 200
tys. naszych rodaków”. Mniej więcej w jego połowie padają słowa o „ludobójstwie
i cierpieniu milionów polskich obywateli, rżniętych, katowanych, mordowanych
siekierami, widłami i palonych żywcem w stodołach, zapomnieć o dzieciach
wbijanych na sztachety i przybijanych gwoździami do drzwi i stołów”. Badacze różnią
się w ocenie liczby polskich ofiar, z zauważalną tendencją wzrostową w
ostatnich latach. Autorzy (autor?) apelu słowami o milionach „rżniętych,
katowanych, mordowanych” przelicytowali wszystkich.
Apel zaskakuje jednak
przede wszystkim specyficzną, by uciec się do eufemizmu, kulturą języka
polskiego.
W obronie pomnika
autorstwa prof. Pityńskiego pada argument: „Pragniemy w tym miejscu
przypomnieć, że w historii sztuki największe dzieła przełamujące artystyczne
schematy były odsądzane od czci i wiary”. Od czci i wiary odsądza się
ludzi, nie wytwory ich rąk czy głów.
Na pytanie o sposób wyrażenia
w sztuce bezmiaru cierpienia i okrucieństwa, „by pokazały prawdę i wstrząsały
sumieniami”, apel udziela takiej odpowiedzi: „Tak, jak zrobił to prof.
Pityński? Z artystyczną precyzją i historyczną wiernością”. Znak zapytania
stawiają w tej kwestii „banderowcy”. Skąd wziął się u zwolenników monumentu? Odezwała
się podświadomie zagłuszana wrażliwość artystyczna i ludzka?
Agnieszka Holland,
Stanisław Krajewski, Piotr Tyma to „tzw. »autorytety« polskie”. Po zwrocie „tak
zwany” nie stosuje się cudzysłowu.
Apel głosi, że „wrogowie
prawdy” robią wszystko „byle by tylko nie wspominać o banderowskich
zbrodniach”. To po prostu ortograficzny błąd. Według „Nowego słownika poprawnej
polszczyzny”: "byleby" to „osłabione: byle,
spójnik o tych samych funkcjach co: byle, ale wskazujący na mniejszą
stanowczość sądu”. Po polsku powinno więc być: „byle tylko nie wspominać…”.
I tak dalej, i temu
podobne.
Po przytoczeniu argumentów
z historii sztuki, dowodzących, że brutalna
dosłowność była przyjętym środkiem wyrazu, czytamy w apelu: „Więc co?
Należy ich wyrzucić z arsenału sztuki, zablokować i potępić, tak jak chcą
wrogowie prawdy uczynić z dziełem prof. Pityńskiego. A Szekspir ociekający krwią?!”.
Cały smaczek tego
dokumentu. Jeszcze raz sięgnijmy do słownika. Arsenał to „zasób broni
posiadanej przez kogoś; także pomieszczenie, w którym się ją przechowuje”. Także
„zbiór, zasób czegoś, co może być wykorzystane jako swego rodzaju broń”, lecz „w
tym zn. nadużywany”.
Jeśli apel ma na celu
uczczenie pamięci ofiar, po co sięgać po broń? Chyba że chodzi o „swego rodzaju
broń”, co najmniej zaczepną.
Pod apelem podpisało się sporo
profesorów, wśród nich językoznawca. Jest tłumacz, są dziennikarze. Jako
pierwszy figuruje profesor historii, który ukończył uniwersytet lwowski. To chyba
tłumaczy ten arsenał, bo według Słownika Języka Ukraińskiego arsenał to «перен. Великий запас чого-небудь
(засобів, можливостей та ін.)».
I tak dożyliśmy czasów,
gdy apel w obronie pamięci o polskich ofiarach Kresów kleci się kulawą
polszczyzną, pielęgnowaną na ukraińskim językowym podglebiu, a podpisują go
tuzy nauk wszelakich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz