Początek lat 80. Od kilku
lat w lubelskim seminarium już nie incognito funkcjonuje kilkunastoosobowa grupa grekokatolików z Polski. Sól w oku służb
bezpieczeństwa komunistycznego państwa, które szukały sposobów ukrócenia skandalicznego
dla nich procederu. W 1978 roku zjawia się anonimowy list od „księży diecezji
lubelskiej”, którzy, kontestując obecność Ukraińców, stwierdzali: „Jak tak
dalej pójdzie to możemy się spodziewać, że niebawem do naszego Seminarium będą
przyjmowani wyznawcy Islamu”(sic!, w 1978 roku).
Egzamin, przeprowadzany
systemem jeden mówi, drugi szykuje się do starcia. Ewidentnie chodzi o to, by
udowodnić studentowi, że niczego nie wie. Indeks, dwója, do zobaczenia. Gdy
zamknęły się drzwi, z ust zwycięzcy wyrywa się: „ale załatwiłem Ukraińca!”. „Księże
profesorze, to nie Ukrainiec, to nasz!” – prostuje świadek. „To wołaj go tu!”.
Dwója w indeksie seminarzysty przeistacza się w pozytywną ocenę.
Nieszczęśnik, jak wielu
innych potomek ok. 200 tys. unitów w Królestwie Polskim, którzy w 1905 roku, na
mocy Ukazu tolerancyjnego wykorzystali jedyną możliwość porzucenia rosyjskiego
prawosławia poprzez przejście do Kościoła rzymskokatolickiego, nosił nazwisko brzmiące
jednoznacznie po ukraińsku. W przeciwieństwie do nas, potomków wysiedlonych z Łemkowszczyzny,
Bojkowszczyzny czy Posania, których nazwiska często nie mają specyficznych cech
wschodniosłowiańskich. Sam egzaminator, barwna postać, z biegiem lat stał się
jednym z najżyczliwszych nam lubelskich kapłanów.
Ta anegdota przypomniała mi
się, gdy medialną sławę zdobyli onomaści z Narodowego Centrum Badań Jądrowych w
Świerku, którzy nie chcieli wpuścić do ośrodka trzynastoletniej gimnazjalistki z
Torunia z powodu jej niepolsko brzmiącego nazwiska.
Hipotetycznie możliwa była
taka sytuacja. Rok 1960, do Instytutu Badań Jądrowych w Świerku przyjeżdża
grupa uczniów z Białostocczyzny. Wśród nich jest Alfons Popiełuszko. Wątpliwości
wywołane nazwiskiem wypisanym na legitymacji szkolnej, które nie brzmiało jak u
większości Polaków, nie rozwiała rozmowa z chłopcem. Wręcz przeciwnie. Słyszalne
trudności z wysłowieniem się w języki polskim przekreśliły możliwość
przekroczenia progu świątyni atomu.
Alfons Popiełuszko w roku
1971 zmienił imię na Jerzy. W roku 1984, podczas swoich ostatnich imienin, jak
wspomina działaczka „Solidarności” Ewa (przed zmianą płci Marek) Hołuszko, powiedział:
"To jest dziwne, że tutaj uważają mnie za wielkiego
Polaka, działacza, polskiego patriotę, kogoś wyróżnionego w społeczeństwie
polskim, kiedy ja do 14. roku życia nie umiałem mówić po polsku. Ja się
polskiego nauczyłem dopiero w szkole”.
W serwisie YT dostępne jest nagranie rozmowy
dziennikarzy białoruskiego Radia Racja z matką i bratem błogosławionego.
Wypowiedzi po polsku przeplatają się z frazami w dialekcie języka
białoruskiego. Na pytanie o ulubioną potrawę syna pada odpowiedź, która na wsi
nie dziwiła kiedyś nikogo: „Nichto ne pytawsia, szczo mieła, to nawaryła”.
Trzynastoletniemu Alfonsowi oszczędzone zostało
doświadczenie młodej obywatelki polskiej narodowości ukraińskiej z Torunia. Jako
błogosławiony Jerzy ma wszelkie dane po temu, by stać się patronem wszystkich
podejrzewanych o deficyt (obywatelskiej )polskości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz