środa, 17 października 2018

Skrótowce


Rozbawiły mnie ostatnio dwa skrótowce. Nie były to jednak momenty beztroskiego zapomnienia, bo chodziło o sprawy poważne: pierwsza przywoływała lata peerelowskiej dyskryminacji Ukraińców, druga dotyczy upartej odmowy uznania podmiotowości Kościoła greckokatolickiego. 

Z gdańskiego IPN-u mój ojciec otrzymał kopie „sprawy operacyjnego sprawdzenia”. Na początku lat 80. był przez organa totalitarnego państwa podejrzewany o „utrzymywanie kontaktów z ukraińskimi ośrodkami nacjonalistycznymi za granicą oraz inspirowanie osób narodowości ukraińskiej do odmowy powrotu do kraju w czasie pobytu w państwach zachodnich”.  Co do powrotu do kraju, to tych z młodych w większości Ukraińców, którzy w drodze do Rzymu wybierali azyl w Austrii, nikt nie musiał inspirować do poszukiwania wolności i perspektyw poza PRL. Zaś nacjonalistą dla komunistycznej bezpieki i nie tylko, był każdy Ukrainiec, który nie wyrzekał się swojej tożsamości, by stać się „perekinczykom”.  W dzisiejszym słowniku tropicieli ukraińskiego zagrożenia odpowiednikiem nacjonalisty jest oczywiście banderowiec. 

Zagraniczne ośrodki nacjonalistyczne to między innymi amerykańska kobieca organizacja, w której pracowała moja mama. Zbierając pieniądze na skomplikowaną operację dłoni małego Rościsława ze Słupska, mama zwracała się do różnych środowisk. Jeden z funkcjonariuszy relacjonował: „występowała w BBSi”. 

Drugi skrótowiec to KKOBU. Okazuje się, że należę do tego „kakaobeu”. Na jednym z prawosławnych portali pada pytanie o „stosunek do Cerkwi greckokatolickiej”. Odpowiadający kapłan wyjaśnia, że to nazwa potoczna i niedokładna „części Kościoła Rzymskokatolickiego, którą jest (zgodnie z oficjalnym nazewnictwem) Kościół katolicki obrządku bizantyjsko-ukraińskiego”.  Kontynuując eksplikację tłumaczy, że „Kościół Prawosławny nie utrzymuje bilateralnych stosunków z KKOBU gdyż nie jest on samodzielnym kościołem a jedynie częścią składową KRK z którym to Kościół Prawosławny jest w różnego rodzaju stosunkach wynikających np. z dialogu ekumenicznego”.

Kilka lat temu wątpliwości odnośnie statusu grekokatolików miał zwierzchnik Kościoła prawosławnego w Polsce metropolita Sawa. Otrzymał wyjaśnienie od naszej hierarchii, zdaje się wsparte jakimś pismem od nuncjusza apostolskiego, że grekokatolicy to nie gromadka wschodnich chrześcijan przygarnięta przez Kościół rzymskokatolicki, lecz Kościół ze wszystkimi prawami i obowiązkami z tym powiązanymi. Jak widać, głowa PAKP zachował te informację tylko dla siebie. 

Faktem jest jednak, że dokument międzypaństwowy (Konkordat z 28 lipca 1993r.) mówiący o Kościele Katolickim „bez względu na obrządek”(art. 5), nie harmonizuje z dokumentem wewnątrzkościelnym (Kodeks Kanonów Kościołów Wschodnich z  1990 roku), nazywającym „wspólnotę chrześcijan powiązaną hierarchią według prawa” Kościołem sui iuris, obrządkiem zaś dziedzictwo liturgiczne, teologiczne, duchowe i dyscyplinarne. Jak długo konkordat ignorować będzie eklezjologię KKKW, tak długo negacjoniści podmiotowości Kościoła greckokatolickiego będą mieć w Polsce argument na poparcie swej tezy.

Peerelowską bezpiekę, która w duchu wierności sowieckim patronom tępiła wszelkie przejawy ukraińskiej niezależności, ekspertów odmawiających grekokatolikom statusu Kościoła, i wreszcie głosicieli nierozerwalnych więzi między „starszym” i „młodszymi braćmi” w ramach „rosyjskiego świata” łączy jedno: mentalna niezdolność zaakceptowania innych.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz