sobota, 9 marca 2019

Podlewanie ziaren konfliktu


Trudno dobrać słowo, by nazwać to, co dzieje się z kościołem Matki Bożej Gromniczej we Lwowie. Metropolita lwowski Kościoła rzymskokatolickiego w wywiadzie dla jednego z ukraińskich portali powiedział, że podczas niedawnego pobytu w Rzymie odbyło się spotkanie  watykańskiego sekretarza stanu z nim i ze  zwierzchnikiem Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego (UKGK). Szef watykańskiej dyplomacji chciał się dowiedzieć, „dlaczego ta sprawa ciągnie się tak długo”. Chciałoby się wierzyć, że  nie był to jedyny temat rozmowy biskupów z kraju w stanie wojny i napięć na tle autokefalii z pierwszym po biskupie Rzymu hierarchą w wiecznym mieście. 

Odrzucenie w przedziwnych okolicznościach – obecność i mętne słowa  we lwowskiej  świątyni biskupa drohobycko-samborskiego Prawosławnego Kościoła Ukrainy na nie swoim „terytorium kanonicznym” – prośby zbuntowanej greckokatolickiej wspólnoty o przyjęcie do najmłodszej autokefalii stało się okazją do kolejnych radykalnych ocen stanu UKGK z ust prof. Włodzimierza Osadczego, przedstawionego przez kresowy portal zgodnie  – aktualizacja na odnośnej stronie internetowej z dnia 4 marca 2019 roku –  ze stanem faktycznym już nie jako dyrektor, lecz  „historyk i teolog z Centrum Ucrainicum KUL”. 

Cytuję: „O ile zagarnięcie kościoła MB Gromnicznej przez grekokatolików było symbolem wrogości wobec Kościoła łacińskiego, o tyle deklaracja o przejściu na prawosławie jest symbolem płytkości przywiązania do katolicyzmu obecnego Kościoła Greckokatolickiego”. Okazuje się, że to nihil novi, bo „podobne apostazje miały miejsce w USA i w innych krajach zamorskich, do których udawała się greckokatolicka emigracja rusińska”. Według lubelskiego historyka to dowód, że  racje narodowe w postawie duchowieństwa greckokatolickiego, wywodzącego się z dawnej tradycji galicyjskiej, zmierzające bądź to do orientacji rosyjskiej, jak w przypadku krajów zamorskich i Chełmszczyzny, ponieważ porzucając Unię byli księża uniccy przyjmowali opcję rosyjską, czy to opcji ukraińskiej w wydaniu skrajnego nacjonalizmu, są decydujące”. 

Tutaj nie chodzi mi o krytykę roli kapłanów greckokatolickich z Galicji w likwidacji unickiej diecezji chełmskiej. Kto czyta wydawany w Polsce „Kałendar «Błahowista»” wie, że diakon dr Piotr Siwicki w swoich tekstach nie stosuje tam wobec nich(nas) taryfy ulgowej. Idzie o kraje zamorskie, konkretnie o USA, ale to za chwilę.

Potwierdzenie tego, że „racje narodowe w postawie duchowieństwa greckokatolickiego” bywały decydujące, można znaleźć u obserwatorów, których obiektywizm nie ulega wątpliwości. Ośrodek KARTA wydał w tym roku wspomnienia Virgilii Sapiehy (panieńskie nazwisko Peterson) z lat 1933-39 („Amerykańska  księżna. Z Nowego Jorku do Siedlisk”, przekład  „Polish Profile” wyd. Garden City Publishing Co. z roku 1942), żony Pawła Sapiehy. Pod koniec lat 30. przyszła do biura majątku w Siedliskach grupa starszych z wioski, by zapytać męża Virgilii „co mają zrobić z nowym ruskim wikarym”, bo „nigdy wcześniej nie zetknęli się z duchownym, który przedkładałby politykę nad religię”. Młody kapłan wprowadzał segregację narodową, przekonując dzieci z mieszanych rodzin, że nie są Polakami, dyskredytował rodziców w oczach dzieci. Podczas rozmowy z Sapiehą, przeprowadzonej za pomocą tłumacza, bo oznajmił, że nie mówi po polsku, na pytanie czy uważa się za chrześcijanina wikary odpowiedział: „Przede wszystkim jestem patriotą”. Interwencja u biskupa poskutkowała : „fanatyczny wikary zniknął z naszej wioski” –  pisze Virgilia, dodając: „ale ziarna konfliktu, dobrze podlane, musiały w przyszłości wykiełkować”. 

W następnym akapicie na tej samej stronie (250) czytamy, że „przyszedł pułkownik z Rawy Ruskiej, aby omówić kwestię stosunków z Rusinami. Wcześniej zaznaczył na liście poszczególnych wsi w okręgu liczbę ruskich i polskich «dusz».Chciał, abyśmy podjęły zorganizowaną działalność, krzewiąc patriotyzm pośród dzieci tam, gdzie większość stanowią Polacy. Zaproponował odsunięcie Rusinów od darmowych posiłków. Poprosił również, aby w miejscach, gdzie przeważali Rusini, polskie dzieci uczyły się osobno. Wezwał do ożywienia na nowo polskich zabaw, tańców i modlitw”. No comment? Tylko jeden, po naszemu: jake jichało, take zdybało. 

Nowojorska księżna zaznacza, że jej mąż jednakowo traktował Polaków i Rusinów, dając obiady, buty i odzież wszystkim dzieciom w równym stopniu. A „w rezultacie podnosiły się głosy, że nie jest tak do końca prawdziwym Polakiem”. 

Wróćmy do krajów zamorskich. Gdy pod koniec XIX wieku w ramach masowej emigracji z „Golicji i Głodomerii” i z innych zamieszkiwanych przez wschodnich chrześcijan krajów imperium Habsburgów zjawiły się w USA setki tysiące ludzi należących do nie znanej łacińskiej większości tradycji kościelnej, wywołało to szok wśród głównie irlandzkiego pochodzenia hierarchów. Ich reakcją na prośby/wymagania, by pozwolono na posługę w USA żonatych greckokatolickich kapłanów była odmowa, tak argumentowana w oświadczeniu wydanym w Chicago w roku 1893: „„Biskupi Stanów Zjednoczonych uroczyście oświadczają, że obecność pośród nas żonatych kapłanów rytu greckiego jest ustawicznym zagrożeniem dla czystości naszego nieżonatego kleru, przyczyną zgorszenia dla świeckich i dlatego też czym prędzej ten punkt dyscypliny będzie zniesiony, zanim to zło przybierze szersze rozmiary, tym lepiej dla sprawy religii, gdyż utrata kilku dusz greckiego rytu jest niczym w porównaniu z błogosławieństwem płynącym z jedności dyscypliny”. 

„Utrata kilku dusz greckiego rytu” oznaczała przejście około dwustu tysięcy grekokatolików do Kościoła prawosławnego. Po 106 latach, w listopadzie 1999 roku, bp Wilton  D. Gregory, wówczas wiceprzewodniczący Amerykańskiej Konferencji Biskupów Katolickich, tak mówił na konferencji w Bostonie, zwracając się do hierarchów Wschodnich Kościołów Katolickich Ameryki i Oceanii: „Choć stanowicie mniejszość wśród nas, to wasza obecność ma nieocenioną wartość. Reprezentujecie bowiem antyczną i czcigodną tradycję chrześcijańskiego Wschodu, sprawiając, że nasza katolickość  staje się autentyczna i tym  samym nie ogranicza do, czasem ciasnego, łacińskiego spojrzenia na różne kwestie. Nie zawsze traktowaliśmy was poważnie, nie zawsze darzyliśmy należnym szacunkiem. Lecz dziś wkraczamy na nową drogę, drogę wzajemnego szacunku i współpracy. Dziś mamy nową wizję naszego współistnienia, które charakteryzuje się współpracą i pełnym poszanowaniem różnic i autonomii naszych Kościołów”.

Piękne słowa, które nie odwrócą tego, co się stało w przeszłości. Czy tych dwieście tysięcy można oskarżać o „płytkość przywiązania do katolicyzmu”. Wyobraźmy sobie, że setki tysiące rzymskokatolickich Polaków albo innych łacinników przyjeżdżają jako biedni emigranci do kraju, w którym dominującą większością jest Wschodni Kościół Katolicki. Domagają się pozwolenia, by nieżonaci kapłani z ich krajów pełnili posługę w ich parafiach. W odpowiedzi na tę absolutnie nową i niewyobrażalną dla nich i ich wiernych sytuację, wschodni hierarchowie oświadczają, że to niemożliwe, a utrata kilku dusz łacińskiego rytu jest niczym w porównaniu z błogosławieństwem płynącym z jedności dyscypliny. 

Ale okazuje się, że istnieją parafie, gdzie liturgia i wszystko inne praktycznie nie różni się od tego, co łacińscy emigranci nazywają swoim. Jedyna różnica polega na tym, że biskup, któremu podlega nieżonaty proboszcz tej parafii, nie został mianowany przez papieża, który jest w Rzymie. Dla często niepiśmiennego emigranta w XIX wieku to nie jest jednak sprawa życia albo śmierci. Wybiera tę opcję, bo oczekiwanie, że w imię trwania we wspólnocie katolickiej będzie się przeobrażał we wschodniego katolika, to utopia. 

Za punkt honoru wielu w Polsce postawiło sobie storpedowanie beatyfikacji Sługi Bożego Andreja Szeptyckiego. Pod petycją w tej sprawie do papieża Franciszka swój podpis złożyło już  kilkunastu rzymskokatolickich kapłanów, wśród nich emerytowany profesor KUL. 

Dla niektórych to za mało. Muszą jeszcze przekonać świat, że katolicyzm ukraińskich unitów ma szemrany charakter.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz