Trudno dobrać słowo, by nazwać to, co dzieje się z
kościołem Matki Bożej Gromniczej we Lwowie. Metropolita lwowski Kościoła
rzymskokatolickiego w wywiadzie dla jednego z ukraińskich portali powiedział,
że podczas niedawnego pobytu w Rzymie odbyło się spotkanie watykańskiego sekretarza stanu z nim i
ze zwierzchnikiem Ukraińskiego Kościoła
Greckokatolickiego (UKGK). Szef watykańskiej dyplomacji chciał się dowiedzieć,
„dlaczego ta sprawa ciągnie się tak długo”. Chciałoby się wierzyć, że nie był to jedyny temat rozmowy biskupów z
kraju w stanie wojny i napięć na tle autokefalii z pierwszym po biskupie Rzymu
hierarchą w wiecznym mieście.
Odrzucenie w przedziwnych okolicznościach – obecność
i mętne słowa we lwowskiej świątyni biskupa drohobycko-samborskiego
Prawosławnego Kościoła Ukrainy na nie swoim „terytorium kanonicznym” – prośby zbuntowanej greckokatolickiej wspólnoty o
przyjęcie do najmłodszej autokefalii stało się okazją do kolejnych radykalnych
ocen stanu UKGK z ust prof. Włodzimierza Osadczego, przedstawionego przez
kresowy portal zgodnie – aktualizacja na
odnośnej stronie internetowej z dnia 4 marca 2019 roku – ze stanem faktycznym już nie jako dyrektor,
lecz „historyk i teolog
z Centrum Ucrainicum KUL”.
Cytuję: „O ile zagarnięcie kościoła MB Gromnicznej przez
grekokatolików było symbolem wrogości wobec Kościoła łacińskiego, o tyle
deklaracja o przejściu na prawosławie jest symbolem płytkości przywiązania do katolicyzmu
obecnego Kościoła Greckokatolickiego”. Okazuje się, że to nihil novi, bo
„podobne apostazje miały miejsce w USA i w innych krajach
zamorskich, do których udawała się greckokatolicka emigracja rusińska”. Według
lubelskiego historyka to dowód, że „racje narodowe w postawie duchowieństwa
greckokatolickiego, wywodzącego się z dawnej tradycji galicyjskiej, zmierzające
bądź to do orientacji rosyjskiej, jak w przypadku krajów zamorskich i
Chełmszczyzny, ponieważ porzucając Unię byli księża uniccy przyjmowali opcję
rosyjską, czy to opcji ukraińskiej w wydaniu skrajnego nacjonalizmu, są
decydujące”.
Tutaj nie chodzi mi o krytykę roli kapłanów
greckokatolickich z Galicji w likwidacji unickiej diecezji chełmskiej. Kto
czyta wydawany w Polsce „Kałendar «Błahowista»” wie, że diakon dr Piotr Siwicki w swoich tekstach nie stosuje tam
wobec nich(nas) taryfy ulgowej. Idzie o kraje zamorskie, konkretnie o USA, ale
to za chwilę.
Potwierdzenie tego, że „racje narodowe w
postawie duchowieństwa greckokatolickiego” bywały decydujące, można znaleźć u
obserwatorów, których obiektywizm nie ulega wątpliwości. Ośrodek KARTA wydał w
tym roku wspomnienia Virgilii Sapiehy (panieńskie nazwisko Peterson) z lat
1933-39 („Amerykańska księżna. Z Nowego
Jorku do Siedlisk”, przekład „Polish
Profile” wyd. Garden City Publishing Co. z roku 1942), żony Pawła Sapiehy. Pod
koniec lat 30. przyszła do biura majątku w Siedliskach grupa starszych z
wioski, by zapytać męża Virgilii „co mają zrobić z nowym ruskim wikarym”, bo
„nigdy wcześniej nie zetknęli się z duchownym, który przedkładałby politykę nad
religię”. Młody kapłan wprowadzał segregację narodową, przekonując dzieci z
mieszanych rodzin, że nie są Polakami, dyskredytował rodziców w oczach dzieci.
Podczas rozmowy z Sapiehą, przeprowadzonej za pomocą tłumacza, bo oznajmił, że
nie mówi po polsku, na pytanie czy uważa się za chrześcijanina wikary
odpowiedział: „Przede wszystkim jestem patriotą”. Interwencja u biskupa
poskutkowała : „fanatyczny wikary zniknął z naszej wioski” – pisze Virgilia, dodając: „ale ziarna
konfliktu, dobrze podlane, musiały w przyszłości wykiełkować”.
W następnym akapicie na tej samej stronie
(250) czytamy, że „przyszedł pułkownik z Rawy Ruskiej, aby omówić kwestię
stosunków z Rusinami. Wcześniej zaznaczył na liście poszczególnych wsi w okręgu
liczbę ruskich i polskich «dusz».Chciał, abyśmy podjęły zorganizowaną działalność,
krzewiąc patriotyzm pośród dzieci tam, gdzie większość stanowią Polacy. Zaproponował
odsunięcie Rusinów od darmowych posiłków. Poprosił również, aby w miejscach,
gdzie przeważali Rusini, polskie dzieci uczyły się osobno. Wezwał do ożywienia
na nowo polskich zabaw, tańców i modlitw”. No comment? Tylko jeden, po naszemu:
jake jichało, take zdybało.
Nowojorska księżna zaznacza, że jej mąż
jednakowo traktował Polaków i Rusinów, dając obiady, buty i odzież wszystkim
dzieciom w równym stopniu. A „w rezultacie podnosiły się głosy, że nie jest tak
do końca prawdziwym Polakiem”.
Wróćmy do krajów zamorskich. Gdy pod koniec
XIX wieku w ramach masowej emigracji z „Golicji i Głodomerii” i z innych
zamieszkiwanych przez wschodnich chrześcijan krajów imperium Habsburgów zjawiły
się w USA setki tysiące ludzi należących do nie znanej łacińskiej większości
tradycji kościelnej, wywołało to szok wśród głównie irlandzkiego pochodzenia
hierarchów. Ich reakcją na prośby/wymagania, by pozwolono na posługę w USA
żonatych greckokatolickich kapłanów była odmowa, tak argumentowana w oświadczeniu
wydanym w Chicago w roku 1893: „„Biskupi Stanów
Zjednoczonych uroczyście oświadczają, że obecność pośród nas żonatych kapłanów
rytu greckiego jest ustawicznym zagrożeniem dla czystości naszego nieżonatego
kleru, przyczyną zgorszenia dla świeckich i dlatego też czym prędzej ten punkt
dyscypliny będzie zniesiony, zanim to zło przybierze szersze rozmiary, tym
lepiej dla sprawy religii, gdyż utrata kilku dusz greckiego rytu jest niczym w
porównaniu z błogosławieństwem płynącym z jedności dyscypliny”.
„Utrata kilku dusz greckiego rytu” oznaczała
przejście około dwustu tysięcy grekokatolików do Kościoła prawosławnego. Po 106
latach, w listopadzie 1999 roku, bp Wilton
D. Gregory, wówczas wiceprzewodniczący Amerykańskiej Konferencji
Biskupów Katolickich, tak mówił na konferencji w Bostonie, zwracając się do
hierarchów Wschodnich Kościołów Katolickich Ameryki i Oceanii: „Choć stanowicie
mniejszość wśród nas, to wasza obecność ma nieocenioną wartość. Reprezentujecie
bowiem antyczną i czcigodną tradycję chrześcijańskiego Wschodu, sprawiając, że
nasza katolickość staje się autentyczna
i tym samym nie ogranicza do, czasem
ciasnego, łacińskiego spojrzenia na różne kwestie. Nie zawsze traktowaliśmy was
poważnie, nie zawsze darzyliśmy należnym szacunkiem. Lecz dziś wkraczamy na
nową drogę, drogę wzajemnego szacunku i współpracy. Dziś mamy nową wizję
naszego współistnienia, które charakteryzuje się współpracą i pełnym
poszanowaniem różnic i autonomii naszych Kościołów”.
Piękne słowa, które nie odwrócą tego, co się
stało w przeszłości. Czy tych dwieście tysięcy można oskarżać o „płytkość
przywiązania do katolicyzmu”. Wyobraźmy sobie, że setki tysiące rzymskokatolickich
Polaków albo innych łacinników przyjeżdżają jako biedni emigranci do kraju, w
którym dominującą większością jest Wschodni Kościół Katolicki. Domagają się
pozwolenia, by nieżonaci kapłani z ich krajów pełnili posługę w ich parafiach.
W odpowiedzi na tę absolutnie nową i niewyobrażalną dla nich i ich wiernych
sytuację, wschodni hierarchowie oświadczają, że to niemożliwe, a utrata kilku
dusz łacińskiego rytu jest niczym w porównaniu z błogosławieństwem płynącym z jedności
dyscypliny.
Ale okazuje się, że istnieją parafie, gdzie
liturgia i wszystko inne praktycznie nie różni się od tego, co łacińscy
emigranci nazywają swoim. Jedyna różnica polega na tym, że biskup, któremu
podlega nieżonaty proboszcz tej parafii, nie został mianowany przez papieża, który
jest w Rzymie. Dla często niepiśmiennego emigranta w XIX wieku to nie jest jednak
sprawa życia albo śmierci. Wybiera tę opcję, bo oczekiwanie, że w imię trwania
we wspólnocie katolickiej będzie się przeobrażał we wschodniego katolika, to
utopia.
Za punkt honoru wielu w Polsce postawiło sobie
storpedowanie beatyfikacji Sługi Bożego Andreja Szeptyckiego. Pod petycją w tej
sprawie do papieża Franciszka swój podpis złożyło już kilkunastu rzymskokatolickich kapłanów, wśród
nich emerytowany profesor KUL.
Dla niektórych to za mało. Muszą jeszcze
przekonać świat, że katolicyzm ukraińskich unitów ma szemrany charakter.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz