„Niespodzianką” dla grekokatolików
ze strony papieża Franciszka, którą
zapowiedział nuncjusz apostolski w Kijowie w niedzielę Paschy 28 maja, okazało się
zaproszenie na 5-6 lipca do Rzymu hierarchii UKGK, by „ustalić sposoby, dzięki
którym Kościół katolicki, a w szczególności greckokatolicki, coraz skuteczniej
mógłby się poświęcić głoszeniu Ewangelii, wspierać cierpiących oraz działać na
polu promocji pokoju w porozumieniu, na ile to możliwe, z łacińskim Kościołem
katolickim oraz innymi wspólnotami chrześcijańskimi”.
Sformułowanie „na ile to możliwe”
dla kogoś niezorientowanego w niuansach relacji wewnątrzkatolickich na Ukrainie
powinno stać przed „innymi wspólnotami chrześcijańskimi”, bo przecież promocja
pokoju w porozumieniu z łacińskim Kościołem katolickim miałaby być czymś
oczywistym.
Świadomie czy też nie,
komunikat Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej adekwatnie odniósł się do
rzeczywistości.
To prawda, że wspólne
deklaracje o przebaczeniu i pojednaniu, podpisywane przez hierarchów katolickich z Polski i Ukrainy nie
są panaceum na polsko-ukraińskie historyczne problemy. Gdy jednak rok 2018, rok
75-lecia tragedii Wołynia, minął bez jakiegokolwiek wspólnego głosu, widać, że
nikt i nic nie zapełnił tej próżni w dialogu.
Niestety nie brakuje głosów,
które wzajemną nieufność pogłębiają. Przykro, że chodzi o hierarchów.
Emerytowany biskup rzymskokatolickiej
diecezji charkowsko-zaporoskiej Marian Buczek podczas otwarcia wystawy o
błogosławionym biskupie Grzegorzu Chomyszynie i prezentacji pierwszego numeru czasopisma
„Res cresoviana”, które miało miejsce w Lublinie 15 marca 2019 roku, wspomniał
o zainicjowanych przez biskupa Marcjana
Trofimiaka mszach wołyńskich 11 lipca w łuckiej katedrze. Cytuję: „Wszystko
zaczęło się rozkręcać, i jak powiedział ks. Witold Józef Kowalów, znany nam
dobrze, po takiej którejś modlitwie biskup Trofimiak został emerytem”.
Wyrobione grono odbiorców ma
pojąć w lot ten komunikat: łacińskiego hierarchę wysłali na emeryturę i skutecznie
pozbawiają głosu Ukraińcy, zapewne ci z UKGK. Ksiądz Kowalów może i nie zna
powodów przyspieszonej emerytury łuckiego ordynariusza. Biskup Buczek nie może
o nich nie wiedzieć. Dlaczego zatem rozsiewa insynuacje? Nie pierwszy raz w
Lublinie: http://bogdanpanczak.blogspot.com/2018/07/49.html
Drugi głos jest sprzed kilku
dni. Przedwyborcza walka na prawicy zaostrza się z każdym dniem. W obronie
krytykowanego przez prorządowe media kandydata Konfederacji zabrał głos rzymskokatolicki
metropolita lwowski abp Mieczysław Mokrzycki. Profesora KUL W. Osadczego przeciwny obóz chce
zdyskredytować za wszelką cenę. Według lwowskiego hierarchy jest on „na odstrzale”.
Za co? Bo „bronił wartości, zawsze
stawał po stronie skrzywdzonych, zwłaszcza wtedy, kiedy nasz rzymskokatolicki
Kościół był dyskryminowany ze strony Kościoła grekokatolickiego poprzez zabrane
świątynie”. Także dlatego, że w sprawie Wołynia „ciągle
upomina się, aby dokonać historycznej oceny tych faktów, by wszyscy stanęli w
prawdzie, a sprawcy uderzyli się w piersi i przeprosili za ten nieludzki czyn.
Prof. Osadczy jest osobą niewygodną dla niektórych środowisk, ponieważ upomina
się o prawdę”.
Kolokwialnie: co ma piernik
do wiatraka? Zwolennicy PiS zwalczają Osadczego nie dlatego, że oczernia grekokatolików
i, razem z innymi profesorami KUL, głosi tezy o wyższości cywilizacji
łacińskiej nad barbarzyńskim turańskim Wschodem. Jak biskup Buczek zna powody
odwołania łuckiego ordynariusza, tak abp Mokrzycki wie, o co chodzi w wewnątrzprawicowej
nawalance przed wyborami do parlamentu
europejskiego. Nie potrafi jednak inaczej. Wszystko kojarzy mu się z
prześladowaniami łacinników ze strony grekokatolików. „Odstrzał” Osadczego to
kolejny wrogi akt z ich strony?
W swej naiwności żywiłem
nadzieję, że papież Franciszek: ogłosi uznanie patriarchatu UKGK (30% szans)
albo zapowie datę beatyfikacji Sługi Bożego metropolity Andreja Szeptyckiego
(reszta ze 100). Okazało się, że Rzym gotów jest na tyle, na ile to dla niego
możliwe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz