piątek, 29 listopada 2019

Ulica jako linia frontu



We wstępie do książki poświęconej zasadzie „win-win” w myśli i działaniu Sługi Bożego metropolity Andrzeja Szeptyckiego («Митрополит Андрей Шептицький і принцип позитивної суми», Львів 2018) Мyrosław Marynowycz pisze o aktualnych zawirowaniach w geopolityce. Jedną z odpowiedzi na pytanie o przyczyny „ostrego wirażu” jest według niego „początek nowych niepewnych czasów i nowego podziału świata między współczesnymi »rekinami«, które ustanawiają nowe status quo. Kto nie zdąży wskoczyć przynamniej do ostatniego wagonu – przegrywa. A kto będzie usiłował żyć według rzekomo przestarzałych liberalnych wartości – ten będzie połknięty przez skutecznych rozbieraczy świata. Tak było już nieraz, i czas na odpowiedź, czy przewidujemy taki scenariusz i tym razem”.

Że nie chodzi o sztucznie skonstruowaną alternatywę – kontynuuje Marynowycz – świadczy post pewnej fejsbukowiczki:  „Można marzyć o idealnym społeczeństwie i moralnych oraz duchowych wartościach, i tak samo można trzeźwo podchodzić do rzeczywistości i wykorzystywać ją, jak robią Rosjanie na całym świecie. Jak dotąd wychodzi im to lepiej niż nam”. 

Według wicerektora Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego we Lwowie „autorka tej frazy jest na pewno szczerą i dobrą Ukrainką, która w żaden sposób nie opowiedziała się po stronie zła. Jednak w jej słowach, które mogłyby powtórzyć setki tysięcy zatroskanych Ukraińców, jakby pobrzmiewało wotum nieufności dla Boga. Ludzi objęła trwoga, że Dobro ustępuje, a Zło – rozzuchwalone, jawne, aroganckie – odnosi zwycięstwo za zwycięstwem. Może więc i my powinniśmy »trzeźwo podchodzić do rzeczywistości i działać jak Rosjanie«. A od momentu, w którym rządy Polski i Węgier otwarły »drugi front« przeciwko Ukrainie, zatroskaną ukraińską  świadomość ponownie objął niepokój: »Może powinniśmy odpłacić  Polakom i Węgrom pięknym za nadobne?«”. 

„Drugi front” to mocne słowa. W odniesieniu do Węgier żądanie ze strony Orbana autonomii dla zakarpackich Węgrów po rosyjskiej agresji na Ukrainę trudno nazwać inaczej jak „nożem  w plecy”. Traktowanie rzekomych krzywd wyrządzanych węgierskiej mniejszości jako pretekstu do blokowania współpracy Ukrainy z zachodnimi strukturami jest jakimś wariantem hybrydowego osłabiania państwa w stanie wojny.

Zrównanie Polski z Węgrami można chyba w sytuacji Marynowycza wytłumaczyć rozgoryczeniem kogoś, kto w 2003 roku prosił o wybaczenie za Wołyń, kto razem z zaangażowanymi w pojednanie Polakami doprowadził do cywilizowanego rozwiązania konfliktu wokół cmentarza Lwowskich Orląt, a w ostatnich latach obserwuje polską politykę historyczną, która odsuwa na bok dotychczasowe osiągnięcia dialogu polsko-ukraińskiego. 

„Drugi front” gdy chodzi o Polskę to przede wszystkim brak reakcji na rujnowanie przez nieznanych sprawców jedno za drugim ważnych dla Ukraińców miejsc pamięci. Nie ma znaczenia, czy postawionych w świetle dzisiejszych przepisów legalnie, czy też nie. Gdy zamaskowani osobnicy niszczą w świetle kamer symboliczne upamiętnienia, to wystawiają na pośmiewisko instytucje państwa, które potrafią wytropić obywatela zaśmiecającego las, a są bezradne wobec jawnych prowokacji, obliczonych na dzielenie Polaków i Ukraińców.  

Powstrzymując się od działania zostawia się pole Złu, a ono, rozzuchwalone, jawne, aroganckie, zdobywa kolejne przyczółki. 

Większość członków Rady Miasta Przemyśla powstrzymała się od głosu podczas głosowania w sprawie zmiany nazwy ulicy Błogosławionego Biskupa Jozafata Kocyłowskiego. Ustąpili. Linia „drugiego frontu” przechodzi dziś przez centrum Przemyśla. 

Pozostaje wierzyć, że nauczanie i przykład metropolity Andrzeja powstrzyma Ukrainę od zastosowania zasad gry o sumie zerowej, i nikt nie odpłaci tą samą monetą. Bo ostatecznie bankructwo dotknie nas wszystkich.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz