niedziela, 25 lipca 2021

Syzyfowe pisanie

Tego samego dnia historyk po studiach na UG Donald Tusk mówił w Gdańsku o „ruskim ładzie”, a w warszawskim studio najchętniej słuchanej w stolicy stacji radiowej, w popołudniowej, prowadzonej na luzie audycji, całkiem na serio dwóch panów mówiło o ruskich pierogach jako rzeczy rosyjskiej.

Minęło dwadzieścia lat od pierwszego tekstu, listu do „Tygodnika Powszechnego”, w którym zareagowałem na oczywistą ignorancję. Kilkanaście następnych – najczęściej niepublikowanych przez odpowiednie redakcje listów – nic nie zmieniły. Tak jak nie zmieniają nic niezliczone listy, interwencje Polaków i Ukraińców w sprawie sytuacji na granicy polsko-ukraińskiej. Najgorsze jest to, że politycy i dziennikarze, zamiast podnosić poziom wiedzy ogółu, dostosowują się do normy przeciętności. 

 

 

Pierogi a sprawy międzynarodowe

 

            Swój artykuł pt. „Bliny w Tokio” poświęcony stosunkom rosyjsko-japońskim, Piotr Bernardyn kończy akcentem gastronomicznym(„TP” nr 38/2000). Powołując się na korespondencję z japońskiej gazety, mówiącą o wielkiej popularności japońskiej kuchni w Moskwie, pan Bernardyn konkluduje: „Pozostaje skłonić Japończyków do polubienia blinów, barszczu i ruskich pierogów...”. Bliny to strzał w dziesiątkę: są one typową rosyjską potrawą. Ale co z barszczem? Ma być biały czy czerwony, z krokietem czy bez? Myślę, że Autor miał na myśli barszcz ukraiński, ale tej potrawy, w pełnym brzmieniu  nie mógł jednak wprowadzić do swojej wersji rosyjskiego menu. Co innego z pierogami ruskimi – przecież to takie oczywiste.

            Na jednym z lubelskich bazarów jakiś polski handlowiec, najwidoczniej zmęczony konkurencją, okrasił swój szyld następującą reklamą: „Taniej jak u Rosjan”.  Rosjan na tym bazarze trzeba szukać ze świeczką. Handlują na nim głównie Ukraińcy, ale także Białorusini, Ormianie i przedstawiciele innych narodów byłego ZSRR, czyli ludzie, których 99 procent Polaków odwiedzających bazary określa mianem Ruscy. Ten polski handlowiec musiał jednak czuć, że słowo ruski, poza kulinarnym kontekstem pierogów, nie nadaje się na oficjalny napis. Poszedł więc po linii najmniejszego oporu i najniższych kosztów. Sądził zapewne, że zastępuje popularne określenie normatywnym terminem. Szkoda, że pan Bernardyn, uniwersytecki specjalista od Dalekiego Wschodu, w tym co dotyczy najbliższego Wschodu ulega tej masowej, bazarowej urawniłowce.  Barszcz, w jakiejkolwiek postaci, z tego co wiem jako zwykły konsument, nie jest typową rosyjską potrawą. A pierogi ruskie są żelazną pozycją w każdej, ale polskiej książce kucharskiej, bowiem określenie ruski, termin dziś historyczny, odnosi się do świata ukraińskiego i białoruskiego, a w danym przypadku do Ukraińców, którzy swą pasją do pierogów zarazili kiedyś Polaków. Zamiast tych dwóch smacznych potraw pan Bernardyn mógł był wymienić choćby kotlet à la Pożarski i boeuf Strogonow, skądinąd także znane w Polsce.

            Cały ten, ktoś mógłby powiedzieć kuchenny problem, przybiera czasem poważną formę. W książce „Przekroczyć próg nadziei, w rozdziale poświęconym ekumenizmowi (22) Jan Paweł II, w dosyć skomplikowanym fragmencie, pisze: „Unia Brzeska w 1596 r. stała się początkiem dziejów Kościoła wschodniego, który dziś nazywa się Kościołem katolickim obrządku bizantyńsko-ukraińskiego. Wtedy był to Kościół przede wszystkim ludności ruskiej i białoruskiej”. Słowo ruskiej okazało się kamieniem upadku dla wielu tłumaczy. Wyszło na to, że Kościół  Unicki był Kościołem ludności rosyjskiej. Punktem wyjścia dla przekładu powinno być łacińskie rutheno , a tak ignorancja tłumaczy i redaktorów wydań pogłębiła w milionach egzemplarzy i bez tego mgliste pojęcie reszty świata o wschodnich Słowianach i ich historii.


  


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz