Słowo „bodnarowcy” robi zawrotną karierę. Po jednej stronie polskiej sceny politycznej. Od byłego premiera Morawieckiego i innych polityków dzisiejszej opozycji, poprzez publicystów krytycznych do aktualnego rządu, aż po anonimowych internetowych komentatorów – wszyscy z lubością sięgają po słowo kojarzące się z dramatem II wojny światowej, z krwawym konfliktem polsko-ukraińskim.
Nie wiem, kto wymyślił to określenie. Prościej zidentyfikować tych, którzy nakręcają spiralę – użyję eufemizmu – niechęci do ministra Adama Bodnara. Nie jest zaskoczeniem, że palmę pierwszeństwa można tu przyznać Przemysławowi Czarnkowi. Na spotkaniu w Sochaczewie 11 lutego były minister oświaty mówił: „Pan, pożal się Boże, minister sprawiedliwości, Bodnar, Bodnar. Każdy ma swoje korzenie rodzinne, ale sprawdźcie Państwo, skąd pochodzi Bodnar, kim byli jego przodkowie od strony ojca. Jakie on może mieć pojęcie i nastawienie do Polski. Proszę to sprawdzić, zweryfikować, tu nie ma przypadku”. Kilka dni później, podczas spotkania w Mońkach, z ust byłego wojewody lubelskiego padły takie słowa: „Ten Bodnar, ten Bodnar, który nie wiem co ma do Polski i polskości, mniejsza z tym, bo już piszą, że mu coś wypominam, każdy ma swoje korzenie, Bodnar też ma, ciekawe, czy te korzenie nie wpływają na jego świadomość o Polsce i polskości. Chyba tak, bo takiego siepacza, takiego siepacza rąbiącego sprawiedliwość w Polsce jeszcze nie było w Polsce niepodległej”.
Próbka z poletka publicystyki. Witold Gadowski na portalu niezalezna.pl zauważa, że „Istotnym szczegółem biografii nowego ministra sprawiedliwości są także jego ukraińskie korzenie. Kilkakrotnie zresztą zdradzał się już – w swoich publicznych wypowiedziach – z tym, że bardziej leży mu na sercu interes ukraiński niż pomyślność jego nominalnych rodaków”. I ostrzega: „Niech nikogo nie zmyli sposób, w jaki publiczna postać Bodnara została skonstruowana. To człowiek zdeterminowany, pełen resentymentu wobec polskiego patriotyzmu i znakomicie zmotywowany do wyrządzania swymi działaniami szkód polskiemu patriotyzmowi. Cały życiorys nowego ministra wskazuje, że właściwie od dzieciństwa był kształtowany przez dwa żywioły: lewacki sposób patrzenia na świat oraz ukraińskie pochodzenie jego ojca”.
Co minister Adam Bodnar mówi o sobie. Na pytanie – Panie Rzeczniku, ma Pan ukraińskie korzenie?, w wywiadzie opublikowanym 18 września 2018 roku w tygodniku „Nasze Słowo” (https://nasze-slowo.pl/rpo-adam-bodnar/#comments), odpowiedział: „Moja wewnętrzna tożsamość, jak i narodowość, jest w stu procentach absolutnie polska. Nigdy nie byłem ani wychowywany w jakiejkolwiek innej tradycji, ani nie nawiązywano do pochodzenia”. Jego ojciec, jako pięcioletni chłopiec, był jednym z deportowanych w roku 1947 w ramach Akcji „Wisła”. Minister odwiedził rodzinną miejscowość przodków ze strony ojca – Rakową koło Sanoka: „Zacząłem z ludźmi rozmawiać, zapytałem, kto tam mieszkał i tak dalej. Wyszło, że tam byli Ukraińcy. Później, gdy człowiek zaczyna o tym wnikliwie myśleć, zastanawiać się nad tym, to dochodzi do wniosku, że historia mojej rodziny, de facto, kończy się gdzieś na dziadkach. To oznacza, że już sięgnięcie głębiej, czyli do pradziadków, prapradziadków, jest prawie niemożliwe. Można by, pewnie, próbować szukać w jakichś księgach parafialnych, ale kulturowo i tożsamościowo, moja rodzina zaczyna się już w tej nowej Polsce, gdzie powstała swoista »urawniłowka« ideowa, tożsamościowa, narodowościowa”.
Jest więc minister Adam Bodnar potomkiem jednego ze stu czterdziestu tysięcy Ukraińców, wysiedlonych w roku 1947 z południowo-wschodnich ziem PRL. Wysiedlonych po to, by, jak sformułowali to polscy komuniści, „ostatecznie rozwiązać problem ukraiński w Polsce”. Urodził się w rodzinie mieszanej i, jak najczęściej bywało, matka miała największy wpływ na uformowanie tożsamości dzieci. Kształt nadała mu, jak i ogromnej większości potomków wysiedlonych „urawniłowka” – ideowa, tożsamościowa i narodowościowa. Ci, którzy należą do ukraińskiej „reszty”, opierającej się urawniłowce, mogą dziś powiedzieć: jeśli nam wytykają nasze pochodzenie, to mimowolnie wyrażają uznanie naszej wierności swojemu „ja”. I współczuć tym, którzy – często nie mając wpływu na decyzje swoich rodziców – muszą znosić ataki ze strony tych, którzy uważają ich za „nominalnych” obywateli RP.
Zdumiewa cynizm, z jakim politycy i publicyści hucznie deklarujący przywiązanie do wartości chrześcijańskich, grają na skojarzeniach i resentymentach. W imię zasady cel (zdezawuowanie przeciwników politycznych) uświęca środki, gotowi są deptać prawo człowieka do samoidentyfikacji.
Miliony Ukraińców, zmuszonych przez wojnę do opuszczenia swojej ojczyzny, podejmują dziś decyzje o wyborze kraju, z którym zwiążą swoje przyszłe życie. Tyrady byłych ministrów i wywody publicystów podających w wątpliwość obywatelską lojalność osób bez „czystego” polskiego pochodzenia dadzą im do myślenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz