czwartek, 7 grudnia 2017

Brzytwa i belka



Z przebogatej filozoficznej spuścizny ludzkości jedną z najpopularniejszych zasad jest chyba brzytwa Ockhama, którą kilka stuleci później ujęto w sformułowanie „Nie należy mnożyć bytów ponad potrzebę”. Ileż czasu, emocji, energii elektrycznej w sieci i w bateriach zaoszczędzono by, gdyby w Ministerstwie Spraw Zagranicznych w czyjejś głowie nie zrodził się pomysł, ostatecznie zaniechany, upiększenia nowych polskich paszportów wizerunkami obiektów znajdujących się w sąsiednich państwach? 

Może ktoś się zgorszy, ale niekiedy krzyż jest tym „ponad potrzebę”. Starsi powinni pamiętać te na oświęcimskim żwirowisku, młodsi ten na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie po tragedii w Smoleńsku. Od prawie miesiąca do listy krzyży wywołujących zamęt doszedł postawiony (wmurowany) przez grekokatolików w bieszczadzkiej  Łopience, koło cerkwi, która do roku 1947 była miejscem modlitwy licznie odwiedzanym przez wiernych nie tylko z najbliższych okolic. Stało się to w sposób „partyzancki”, pod względem formalnym nieoficjalnie, pod przewodnictwem kapłana, który nie ma żadnego tytułu do duszpasterskiej działalności w tym regionie. Do tego w kontekście, który opiekujące się tym miejscem Towarzystwo Karpackie skłonił do wydania oświadczenia apelującego o uszanowanie ich starań, by sanktuarium w Łopience było miejscem „wolnym od konfrontacji i politycznych manifestacji”. Sam krzyż, w kolorystyce akceptowalnej na ikonach prof. Nowosielskiego, zamieniono w stelaż pod zadziwiająca kompozycję wizerunków o trudnym do zdefiniowania charakterze. Jednym słowem, kolejny ambaras, z którym zmierzyć się musi arcybiskup Eugeniusz. 

Niemniej trudno zaprzeczyć, że kwestia traktowania greckokatolickiego (unickiego) dziedzictwa jest otwartym problemem. Od Podlasia do Łemkowszczyzny rozciąga się terytorium pełne, lepiej lub gorzej, zachowanych materialnych i duchowych pamiątek. Że świątynia  w Łopience była i jest cerkwią, nikt nie wątpi. Ale kto przede wszystkim w przeszłości do niej pielgrzymował, okazuje się kwestią decyzji piszącego. W jednym z katolickich tygodników napisano, że „przez kilkaset lat na odpust przybywały tutaj wielotysięczne tłumy katolików i grekokatolików z terenów dawnej Polski, Węgier i Rusi”. 

Jeden z konserwatywnych publicystów na kilkunastu stronach pisze o Unii Brzeskiej  jako polskim wkładzie w dzieło przywrócenia jedności Kościoła, ani razu nie wspominając o Rusinach, bez których nie byłoby metropolii kijowskiej. O problemach, jakie współczesnym sprawia tożsamość męczenników unickich z Podlasia mowa jest tutaj http://www.seminarija.pl/2-uncategorised/62-meczennicy-jakiej-sprawy

Bieszczady są w Polsce symbolem wszystkiego, co najgorsze w stosunkach polsko-ukraińskich. Zamieszanie z Birczą, pojawiającą się i znikającą na płycie Grobu Nieznanego Żołnierza, „skorygowany” napis na pomniku milicjantów w Cisnej, odwlekający się demontaż pomnika generała Świerczewskiego w Jabłonkach (Cisna nie będzie tu wzorem?) sprawiają, że historia staje się najważniejszą treścią w obcowaniu Polaków i Ukraińców. Odbudowywane cerkwie niosły nadzieję, że może być inaczej: http://bogdanpanczak.blogspot.com/2013/09/bieszczadzki-trojkat-wskrzeszania.html

Wyjmując łopieńską belkę z własnego oka pokażemy, że zależy nam na mądrzejszej przyszłości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz