sobota, 25 lutego 2017

Widmo i komfort



Widmo krąży po Polsce. Widmo pełzającego przejęcia władzy przez Ukraińców. Jest ich coraz więcej. Już milion, a może być nawet sześć. Ludzie świadomi zagrożenia biją na alarm. 

Pisarz, którego twórczość zainspirowała reżysera „Wołynia”, ostrzega, że  „pierwsze symptomy narastającego zła są coraz wyraźniejsze”. Zło się instytucjonalizuje: „Już Ukraińcy zarejestrowali swój osobny, narodowy związek zawodowy”, ale to zaledwie „początek jednoczenia diaspory”. Co będzie dalej? Scenariusz przedstawia się następująco: „Po umocnieniu związku przyjdą liczne stowarzyszenia społeczne, kulturalne, branżowe”. Stąd krok do realizacji celów politycznych, co ożywia koszmarne wspomnienia z rzezi:  „A potem partia polityczna, która może się okazać najliczniejszą partią w kraju. I zacznie się gra o wysoką stawkę, o wpływy w parlamencie i rządzie. A zatem o to, czyja jest Polska. Nie zdziwmy się, kiedy pojawią się żądania autonomii i oddania Ukrainie wielu polskich ziem. Że bredzę? Że to stek bzdur? Przypomnijmy sobie wieloletni terror i ludobójstwo na Kresach”.

Neutralny europejski obserwator po przeczytaniu tego larum musi dojść do wniosku, że perfidia Ukraińców jest zdumiewająca. Poza Polską chcą oni jak najszybciej wtopić się w otoczenie. Niedawno mówił o tym w Belgii biskup Ihor Isiczenko z Charkowa. Zwrócił uwagę, że czwarta fala ukraińskiej emigracji różni się od poprzednich: „zrodzone nostalgią włączanie się w życie ukraińskich wspólnot zostało wyparte przez świadome dążenie do asymilacji”.  Okazuje się, że wszędzie, tylko nie w Polsce. Tutaj ukraiński związek zawodowy, różne stowarzyszenia, wreszcie partia polityczna i przejęcie władzy. 

W obliczu narastającego problemu nie milczy świat akademicki. Profesor KUL widzi w migracji Ukraińców analogię  tylko do „uchodźstwa, które dociera do Europy Zachodniej z południa”. Jest drugi wymiar zjawiska, który według niego należy poddać wnikliwej analizie. Bo „dość często, a chyba nawet w generalnej większości, są to ludzie bardzo mocno zradykalizowani, którzy zostali poddani indoktrynacji powszechnej nacjonalizmu, która w tej chwili jest powszechnie obowiązującą ideologią na Ukrainie”. Lubelski historyk w pojawieniu się „tego rodzaju populacji” widzi problem, z którym państwo polskie musi się zmierzyć. Jednym z jego aspektów jest rozbicie „bardzo komfortowej formuły państwa polskiego jako jednolitego pod względem narodowościowym”.  Racja stanu wymaga podjęcia pewnych decyzji. 

Mnie te rewelacje nie zaskoczyły, w końcu ich autorem jest człowiek, który usprawiedliwiał agresję Rosji na Ukrainę (zob. http://bogdanpanczak.blogspot.com/2015/06/blog-post.html). Nie zdziwiło też mianowanie go pełnomocnikiem wojewody do spraw współpracy z Ukrainą. W konkurencji hucpy jest to szczytowe osiągnięcie.



sobota, 11 lutego 2017

Trylogia prezesa



Wypowiedź dla publicznego radia w Rzeszowie, rozmowa z dziennikarką tygodnika „Do Rzeczy” i wywiad dla „Gazety Polskiej” to trzy okazje, które prezes Kaczyński wykorzystał w ostatnim okresie, by wyartykułować swój stosunek do Ukrainy. W każdej z trzech w formie ultimatum mówił o odrzuceniu tradycji UPA jako conditio sine qua non wejścia do Europy. W jednej przyznał Ukraińcom palmę pierwszeństwa w ludobójczym okrucieństwie, i tak samo raz integracji z Zachodem przeciwstawił „Wschód i wszystko, co się z nim wiąże”.  

W przeciwieństwie do odbiorców w Ukrainie, Ukraińców w Polsce nie zszokowało zdeklasowanie Niemców w hierarchii barbarzyństwa. Wiemy o tym od roku 2009, gdy Pentor przeprowadził badania nad pamięcią o II wojnie światowej w Polsce. Tak pisał o tym prof. Lech M. Nijakowski: „Co zaskakujące, na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o wspomnienia zdecydowanie złe, znaleźli się Ukraińcy, dopiero Niemcy, a na trzecim Rosjanie”. To zaskoczenie wzięło się stąd, że w badaniach na  pytanie o to, czy w rodzinnych wspomnieniach zachowały się opowieści o kontaktach w czasie II wojny z innymi narodami,   Niemców wymieniło 48,7 %, Rosjan 40,8 %, a Ukraińców 14,7 % respondentów. Jerzy Kochanowski natomiast w roku 2011 (pięć lat przed premierą filmu „Wołyń”) był zdania, że obecność tematu rzezi wołyńskich w kanonie pamięci „w niemałym stopniu zdecydowała o schizofrenicznym przełomie w zbiorowej pamięci – już nie Niemcy, lecz Ukraińcy postrzegani są jako najważniejsi wrogowie”. Zaskakujące wyniki badań prowadzą tego autora do frustrującego wniosku: „O ile można zrozumieć, że wśród narodowości, z którymi najczęściej stykano się podczas wojny, znaleźli się Niemcy, Rosjanie, Żydzi, Ukraińcy i Anglicy, o tyle przekonanie, że kontakty były wtedy częstsze z Węgrami niż z Białorusinami, skłania mnie do głębokiej refleksji nad sensem zawodu historyka”.

Prezes Kaczyński ma mocne karty w ręku. Może powołać się na Encyklopedię Katolicką, w której ludobójstwu ukraińskiemu na Polakach poświęcono prawie tyle samo miejsca co niemieckiemu i sowieckiemu razem wziętych, i które „najmniejsze liczbowo, przewyższało niemieckie i  sowieckie bezwzględnością; mordowanie wszystkich Polaków, od niemowląt po starców, przypominając holokaust na Żydach”. Autorem hasła jest politolog postulujący wprowadzenie terminu genocidium atrox (ludobójstwo ze szczególnym okrucieństwem) na określenie zbrodni ukraińskich na Polakach.

Radykalne przeciwstawianie integracji z Zachodem Wschodowi i „wszystkiemu, co się z nim wiąże” jest pewnym novum. Razem z oddemonizowaniem Niemców świadczy o jakiejś korekcie w świecie idei prezesa Kaczyńskiego. Gdy ktoś w Polsce ostro przeciwstawia Wschód Zachodowi automatycznie przychodzą mi na pamięć słowa profesora Tazbira, komentującego  ukazanie się  „Historii Europy Środkowowschodniej” pod redakcją Jerzego Kłoczowskiego: „Jej nazwa budzi mimo woli refleksję, iż przymiotnik środkowa jest tu dodany jako swoisty «dezodorant» dla usunięcia nieprzyjemnych skojarzeń, wiązanych z pojęciem Wschodu. Bo któż kiedykolwiek nazywał Francję czy Włochy państwami środkowozachodniej Europy?”. Z drugiej strony, jak po Hitlerze można jeszcze Zachód wywyższać nad Wschodem i „wszystkim, co się z nim wiąże”?

Miejsce Bandery i UPA we współczesnej Ukrainie starają się wytłumaczyć Polakom cenieni i drukowani nad Wisłą intelektualiści, których w żaden sposób nie można nazwać nacjonalistami. Póki co, jak widać, bezskutecznie. W wywiadzie dla „Gazety Polskiej” prezes powiedział: „Nie można prowadzić polityki w oderwaniu od rzeczywistości, a ona wygląda tak, jak powiedziałem panu Poroszence”. Nic dodać, nic ująć. Rzeczywistość Poroszenki to wojna z sąsiadem, który zaprzecza odrębne istnienie jego narodu i podważa prawo Ukraińców do własnego państwa. 

W roku 2017 mija czterdzieści lat od pamiętnego spotkania polskich biskupów rzymskokatolickich i ukraińskich greckokatolickich hierarchów z zachodniej diaspory. Stało się to w Rzymie nie tylko dlatego, że w komunistycznej jeszcze podówczas Polsce i sowieckiej Ukrainie było to niemożliwe. Miejsce było nierozłącznie związane z inspiratorem tego dialogu. Z człowiekiem, który Wschód i Zachód widział zjednoczone nie tylko w wymiarze eklezjalnym, który pojednaniu nie stawiał warunków wstępnych. Postulat, by święty Jan Paweł II znany był bardziej z lektury tego, co napisał i powiedział, niż z pomników o dyskusyjnej wartości, w kontekście stosunków polsko-ukraińskich jest wyjątkowo aktualny.