We wstępie do książki poświęconej zasadzie „win-win” w
myśli i działaniu Sługi Bożego metropolity Andrzeja Szeptyckiego («Митрополит Андрей Шептицький і принцип „позитивної суми”», Львів 2018) Мyrosław Marynowycz pisze o aktualnych
zawirowaniach w geopolityce. Jedną z odpowiedzi na pytanie o przyczyny „ostrego
wirażu” jest według niego „początek nowych niepewnych czasów i nowego podziału świata
między współczesnymi »rekinami«, które ustanawiają nowe status quo. Kto nie
zdąży wskoczyć przynamniej do ostatniego wagonu – przegrywa. A kto będzie usiłował
żyć według rzekomo przestarzałych liberalnych wartości – ten będzie połknięty przez
skutecznych rozbieraczy świata. Tak było już nieraz, i czas na odpowiedź, czy przewidujemy
taki scenariusz i tym razem”.
Że nie chodzi o sztucznie skonstruowaną alternatywę – kontynuuje
Marynowycz – świadczy post pewnej fejsbukowiczki: „Można marzyć o idealnym społeczeństwie i
moralnych oraz duchowych wartościach, i tak samo można trzeźwo podchodzić do
rzeczywistości i wykorzystywać ją, jak robią Rosjanie na całym świecie. Jak
dotąd wychodzi im to lepiej niż nam”.
Według wicerektora Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego
we Lwowie „autorka tej frazy jest na pewno szczerą i dobrą Ukrainką, która w żaden
sposób nie opowiedziała się po stronie zła. Jednak w jej słowach, które mogłyby
powtórzyć setki tysięcy zatroskanych Ukraińców, jakby pobrzmiewało wotum nieufności
dla Boga. Ludzi objęła trwoga, że Dobro ustępuje, a Zło – rozzuchwalone, jawne,
aroganckie – odnosi zwycięstwo za zwycięstwem. Może więc i my powinniśmy »trzeźwo podchodzić do rzeczywistości i działać jak Rosjanie«. A od momentu, w którym rządy Polski i Węgier
otwarły »drugi
front« przeciwko Ukrainie, zatroskaną
ukraińską świadomość ponownie objął
niepokój: »Może
powinniśmy odpłacić Polakom i Węgrom
pięknym za nadobne?«”.
„Drugi front” to mocne słowa. W odniesieniu do Węgier żądanie
ze strony Orbana autonomii dla zakarpackich Węgrów po rosyjskiej agresji na
Ukrainę trudno nazwać inaczej jak „nożem
w plecy”. Traktowanie rzekomych krzywd wyrządzanych węgierskiej
mniejszości jako pretekstu do blokowania współpracy Ukrainy z zachodnimi
strukturami jest jakimś wariantem hybrydowego osłabiania państwa w stanie
wojny.
Zrównanie Polski z Węgrami można chyba w sytuacji
Marynowycza wytłumaczyć rozgoryczeniem kogoś, kto w 2003 roku prosił o
wybaczenie za Wołyń, kto razem z zaangażowanymi w pojednanie Polakami doprowadził
do cywilizowanego rozwiązania konfliktu wokół cmentarza Lwowskich Orląt, a w
ostatnich latach obserwuje polską politykę historyczną, która odsuwa na bok
dotychczasowe osiągnięcia dialogu polsko-ukraińskiego.
„Drugi front” gdy chodzi o Polskę to przede wszystkim
brak reakcji na rujnowanie przez nieznanych sprawców jedno za drugim ważnych
dla Ukraińców miejsc pamięci. Nie ma znaczenia, czy postawionych w świetle
dzisiejszych przepisów legalnie, czy też nie. Gdy zamaskowani osobnicy niszczą
w świetle kamer symboliczne upamiętnienia, to wystawiają na pośmiewisko instytucje
państwa, które potrafią wytropić obywatela zaśmiecającego las, a są bezradne
wobec jawnych prowokacji, obliczonych na dzielenie Polaków i Ukraińców.
Powstrzymując się od działania zostawia się pole Złu, a
ono, rozzuchwalone, jawne, aroganckie, zdobywa kolejne przyczółki.
Większość członków Rady Miasta Przemyśla powstrzymała się
od głosu podczas głosowania w sprawie zmiany nazwy ulicy Błogosławionego Biskupa
Jozafata Kocyłowskiego. Ustąpili. Linia „drugiego frontu” przechodzi dziś przez
centrum Przemyśla.
Pozostaje wierzyć, że nauczanie i przykład metropolity
Andrzeja powstrzyma Ukrainę od zastosowania zasad gry o sumie zerowej, i nikt
nie odpłaci tą samą monetą. Bo ostatecznie bankructwo dotknie nas wszystkich.