Wiosna roku 1991 była czasem dynamicznych procesów w
odradzającym się życiu religijnym w Ukrainie, a precyzyjniej w ukraińskiej
republice upadającego Związku Radzieckiego. Nie uciekając się do eufemizmów
należy mówić wprost o napięciach na wielu liniach. Między prawosławnymi i
grekokatolikami, między prawosławnymi z odrodzonego Kościoła Autokefalicznego
i tego podlegającego Patriarsze Moskwy. Hipokryzją byłoby przemilczywanie
napięć w stosunkach między wychodzącym z katakumb Kościołem greckokatolickim i katolikami
z Kościoła rzymskokatolickiego.
Zbliża się 30 rocznica
powrotu z wygnania do Lwowa zwierzchnika Ukraińskiego Kościoła
Greckokatolickiego. W przeddzień przylotu z Rzymu kardynała Myrosława Iwana
Lubacziwskiego, 29 marca 1991 roku o godz. 19.00, locum tenens Głowy
UKGK w Ukrainie abp Wołodymyr Sterniuk otrzymuje z Agencji Konsularnej we
Lwowie informację o przyjeździe do Lwowa delegacji polskiego Episkopatu i grupy
parlamentarzystów. Odpisuje do sekretariatu Episkopatu Polski, że „na Synodzie
biskupów greckokatolickich w Rzymie (3-10.03.1991) ustalono, że ze względu na
złożoną sytuację polityczno-religijną, na
uroczystości, związane z powrotem Patriarchy Kardynała Lubacziwskiego
nie będą zaproszeni żadni goście zagraniczni”. Pisze o zaskoczeniu wywołanym
„tak późnym poinformowaniem nas o przyjeździe delegacji”. Informuje o negatywnej
reakcji władz państwowych na „fakt wyświęcenia biskupów obrządku łacińskiego
bez wcześniejszego porozumienia” oraz wyraża obawy, że przyjazd delegacji z
Polski może zostać wykorzystany przez strony prawosławne „jako pretekst do
rozszerzenia propagandy antykatolickiej i antypolskiej oraz prowokacji”. Biorąc
pod uwagę wszystkie względy, w trosce o bezpieczeństwo delegacji, abp Sterniuk
prosił „pokornie o niedopuszczenie do pogorszenia i tak już napiętej sytuacji
we Lwowie i odwołanie delegacji”.
Do pogorszenia napiętej
sytuacji nie doszło. Następne dziesięciolecia to okres, którego w relacjach
Episkopat Polski – Ukraiński Kościół Greckokatolicki, nie trzeba się wstydzić.
Wiosna roku 2021 to czas
oczekiwania na nominowanie biskupa dla owdowiałej greckokatolickiej eparchii mukaczewskiej,
obejmującej Zakarpacie. Że jest to region newralgiczny, dowiódł niedawny
sowizdrzalski wygłup premiera Słowacji. I polscy, miłujący Putina radykałowie,
dorzucili tam swe trzy grosze, dokonując w lutym 2018 r., w stylu, który mógłby
konkurować z gangiem Olsena, aktu terrorystycznego w Użhorodzie.
Sąsiedzi, w oczekiwaniu na
papieską decyzję, nie zasypiają gruszek w popiele. Pod koniec lutego, przyjęty w Rzymie na audiencji, zwierzchnik Węgierskiego Kościoła
Greckokatolickiego bp Peter Fülöp Kocsis przekonywał papieża Franciszka, że nie
należy włączać grekokatolików Zakarpacia, nawet jako potencjalnej metropolii,
do Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego. Biskup Kocsis, jak powiedział w
wywiadzie dla radia Watykańskiego, wyrażał myśl „wszystkich mających korzenie w
Mukaczewie – Słowaków, grekokatolików w Serbii i Chorwacji oraz Amerykanów z
metropolii w Pitsburghu”. Nie negował, że Zakarpacie jest częścią Ukrainy, ale
pod względem eklezjalnym, biorąc pod uwagę wieloetniczność regionu, może i powinno być traktowane
osobno.
Smutny fakt śmierci biskupa
Milana Šašika
sprawił, że powróciła kwestia statusu grekokatolików Zakarpacia, o której
spekuluje się ostatnio przy okazji nieurzeczywistnionych i
przeprowadzonych zmian personalnych w Kongregacji Kościołów
Wschodnich. Autor tych słów jest emocjonalnie zaangażowany po jednej stronie.
Dlatego odsyła do opinii znawcy przedmiotu z innego kręgu. Włoski historyk
Alessandro Milani, w odpowiedzi na sugestię o utworzeniu transnacjonalnego
Kościoła rusińskiego, zamieścił komentarz na blogu watykanisty Sergio
Magistera. Jego wniosek, po ukazaniu rozsianej po świecie mozaiki wspólnot
wywodzących się z Zakarpacia, jest
jednoznaczny: „Zdefiniowanie tego zróżnicowanego »środowiska«
jako »rusińskiego«
wydaje mi się zatem redukcyjne i trudno sobie wyobrazić, że ktoś w Rzymie
mógłby teoretyzować, by zjednoczyć je ponownie w »nowym
ponadnarodowym Kościele«”. (http://magister.blogautore.espresso.repubblica.it/?s=ALESSANDRO+MILANI)
Okazuje
się, że w życiu Kościoła trzydzieści lat to jeszcze zbyt krótki okres, by
uregulować kwestie, które skomplikowały nie tylko dziesięciolecia panowania
ateistycznego totalitaryzmu. Paradoksalnie łatwiej wyjść na
prostą w relacjach z katolikami innej tradycji niż z braćmi oddychającymi tym
samym płucem.