Tego samego dnia historyk po
studiach na UG Donald Tusk mówił w Gdańsku o „ruskim ładzie”, a w warszawskim
studio najchętniej słuchanej w stolicy stacji radiowej, w popołudniowej, prowadzonej
na luzie audycji, całkiem na serio dwóch panów mówiło o ruskich pierogach jako
rzeczy rosyjskiej.
Minęło dwadzieścia lat od
pierwszego tekstu, listu do „Tygodnika Powszechnego”, w którym zareagowałem na
oczywistą ignorancję. Kilkanaście następnych – najczęściej niepublikowanych
przez odpowiednie redakcje listów – nic nie zmieniły. Tak jak nie zmieniają nic
niezliczone listy, interwencje Polaków i Ukraińców w sprawie sytuacji na
granicy polsko-ukraińskiej. Najgorsze jest to, że politycy i dziennikarze, zamiast
podnosić poziom wiedzy ogółu, dostosowują się do normy przeciętności.
Pierogi a sprawy
międzynarodowe
Swój
artykuł pt. „Bliny w Tokio” poświęcony stosunkom rosyjsko-japońskim, Piotr Bernardyn
kończy akcentem gastronomicznym(„TP” nr 38/2000). Powołując się na
korespondencję z japońskiej gazety, mówiącą o wielkiej popularności japońskiej
kuchni w Moskwie, pan Bernardyn konkluduje: „Pozostaje
skłonić Japończyków do polubienia blinów, barszczu i ruskich pierogów...”.
Bliny to strzał w dziesiątkę: są one typową rosyjską potrawą. Ale co z
barszczem? Ma być biały czy czerwony, z krokietem czy bez? Myślę, że Autor miał
na myśli barszcz ukraiński, ale tej potrawy, w pełnym brzmieniu nie mógł jednak wprowadzić do swojej wersji
rosyjskiego menu. Co innego z pierogami ruskimi – przecież to takie oczywiste.
Na
jednym z lubelskich bazarów jakiś polski handlowiec, najwidoczniej zmęczony
konkurencją, okrasił swój szyld następującą reklamą: „Taniej jak u Rosjan”. Rosjan na tym bazarze trzeba szukać ze
świeczką. Handlują na nim głównie Ukraińcy, ale także Białorusini, Ormianie i
przedstawiciele innych narodów byłego ZSRR, czyli ludzie, których 99 procent
Polaków odwiedzających bazary określa mianem Ruscy. Ten polski handlowiec musiał jednak czuć, że słowo ruski, poza kulinarnym kontekstem
pierogów, nie nadaje się na oficjalny napis. Poszedł więc po linii
najmniejszego oporu i najniższych kosztów. Sądził zapewne, że zastępuje
popularne określenie normatywnym terminem. Szkoda, że pan Bernardyn,
uniwersytecki specjalista od Dalekiego Wschodu, w tym co dotyczy najbliższego
Wschodu ulega tej masowej, bazarowej urawniłowce. Barszcz, w jakiejkolwiek
postaci, z tego co wiem jako zwykły konsument, nie jest typową rosyjską
potrawą. A pierogi ruskie są żelazną pozycją w każdej, ale polskiej książce
kucharskiej, bowiem określenie ruski, termin dziś historyczny, odnosi się do
świata ukraińskiego i białoruskiego, a w danym przypadku do Ukraińców, którzy
swą pasją do pierogów zarazili kiedyś Polaków. Zamiast tych dwóch smacznych
potraw pan Bernardyn mógł był wymienić choćby kotlet à la Pożarski i boeuf Strogonow, skądinąd także znane w Polsce.
Cały
ten, ktoś mógłby powiedzieć kuchenny problem, przybiera czasem poważną formę. W
książce „Przekroczyć próg nadziei”, w
rozdziale poświęconym ekumenizmowi (22) Jan Paweł II, w dosyć skomplikowanym
fragmencie, pisze: „Unia Brzeska w 1596 r. stała się początkiem dziejów
Kościoła wschodniego, który dziś nazywa się Kościołem katolickim obrządku
bizantyńsko-ukraińskiego. Wtedy był to Kościół przede wszystkim ludności
ruskiej i białoruskiej”. Słowo ruskiej okazało
się kamieniem upadku dla wielu tłumaczy. Wyszło na to, że Kościół Unicki był Kościołem ludności rosyjskiej. Punktem wyjścia dla
przekładu powinno być łacińskie rutheno ,
a tak ignorancja tłumaczy i redaktorów wydań pogłębiła w milionach egzemplarzy
i bez tego mgliste pojęcie reszty świata o wschodnich Słowianach i ich
historii.