środa, 20 listopada 2013

Талант до релігії



Притчу про сівбу і пояснення її самим Ісусом подають всі синоптики. В Марка(4, 1-20) вона стилістично найспростіша, отож найближча словам, які вийшли з уст Вчителя. В Матея (13, 1-23), на відміну від Марка, перечислення плодів починається від найщедрішого врожаю. В Луки (8,4-15) норма врожаю одна,  висока для всіх – треба вродити сторицею. Латинники кожних три роки, в 15-ту звичайну неділю за циклом А, чують притчу у версії від Матея. Добра земля може дати в нього плід в сто, шістдесят і тридцять разів. Візантійських християн кожного року мобілізується до максимального зусилля – за Лукою добра земля родить сторицею.
Тим, які хотіли б звільнити себе з обов‘язку зусилля під претекстом недостатніх можливостей, чи – що навіть гірше – піддатися зневірі в сенс своїх старань,  треба пригадати притчу про робітників у винограднику (Мт 20, 1-16). «Хочу бо й цьому останньому дати, що й тобі» – відповідає господар робітникові обуреному тим, що ті, які працювали годину, отримують стільки ж, що ті, які зносили тягар і спеку днини. В кульмінаційному моменті літургійного року, в пасхальну неділю, читається приписувану Іванові Золотоустому проповідь, в якій возвеличується великодушність цього господаря і закликається всіх прийти до нього без страху.
У своєму «введенні в християнство» Йозеф Ратцінгер пише, що в релігії, як у всіх ділянках людського духу, є якась градація здібностей. Як в музиці одні є обдаровані компонувати, інші тільки грати, а деякі взагалі бувають немузикальні. Посередники, засновники, свідки, пророки – люди здатні до безпосереднього контакту з Богом, - це винятки. Тим нечисленним, для яких Божі справи є чимось очевидним, протиставлена безліч тих, які мають релігійний талант тільки пасивно. Але вони, завдяки посередництву і свідченню «обдарованих» можуть відчути те, що Боже.
Сьогодні вшановуємо пам‘ять блаженної Йосафати Гордашевської. Співаючи загальний тропар преподобної, відчуваємо його неадекватність: «Взявши бо хрест, ти пішла за Христом і ділом навчала ти погорджувати тілом, бо воно проминає». Навпаки – вона ділом навчала дбати про всі потреби людини. «Пам‘ятайте про наставників ваших, які звіщали вам слово Боже, і, дивлячись уважно на кінець їхнього життя, наслідуйте їхню віру» (Євр 13, 7). Віру, яка була діяльна любов‘ю. Завдяки якій «глухі» можуть через посередництво «композиторів» почути Божу мелодію.





niedziela, 17 listopada 2013

Wołyń, perfidny Tusk i UPA jako drogówka



W autobusach komunikacji miejskiej w Lublinie kolejne przystanki zapowiadają głosy ze wschodnim akcentem. To akcja, której celem jest przypomnienie mieszkańcom, że przebywają wśród nich czeczeńscy uchodźcy. Organizatorzy informowali o przedsięwzięciu na różne sposoby, co pewien czas komunikat pojawia się na elektronicznym wyświetlaczu wewnątrz pojazdów. Wielu nie wie jednak o co chodzi. Na przykład pani Jadwiga, emerytowana krawcowa: „Ja jestem oburzona. Gdy zorientowałam się, że Ukraińcy zabierają nam nasze autobusy, krew mnie zalała. To, co się dzieje w Polsce, to skandal! Na co ten Tusk jeszcze się zgodzi?”(„Gazeta Wyborcza Lublin”, 15.11.2013). Na oglądanym przez miliony filmie z nieudolnej akcji zatrzymania kierowcy przez bytowskich policjantów oburzona kobieta, a za nią szamocący się z patrolem mężczyzna, tak komentują działania funkcjonariuszy: „Normalnie banda UPA”. Minęły cztery miesiące od kulminacyjnego momentu obchodów 70. rocznicy zbrodni wołyńskiej. Trudno oprzeć się wrażeniu, że zakorzeniony w świadomości i podświadomości przeciętnego Polaka obraz Ukraińca uległ dalszemu wzmocnieniu. Odruchową reakcją na wschodni akcent i scenę przemocy jest sięganie po spersonalizowany symbol zła – bandytę Ukraińca. 

Pojawiają się pierwsze analizy przebiegu i skutków obchodów tragicznej rocznicy. To pilnie potrzebne. Nie można czekać,  "aż się przedmiot świeży, jak figa ucukruje, jak tytuń uleży". Już trzeba zacząć myśleć o tym, co robić, by następne rocznicowe obchody nie pogłębiły podziałów między Polakami i Ukraińcami. Tym bardziej, że środowiska kresowe nie ustają w działaniach dyskredytujących Ukrainę. Planują kolejną rekonstrukcję krwawych wydarzeń sprzed 70. lat i w zadziwiająco zgodny sposób współpracują z tymi „ukraińskimi” organizacjami, które ze  względu na ich antypaństwowe działania zwalcza nawet daleki od zachodnioukraińskiej optyki oficjalny Kijów. Przed laty mówiło się, że Polska ma dwóch największych przeciwników swego dążenia, by wstąpić do NATO – Rosję i „New York Times”. Największymi wrogami przyjęcia Ukrainy do Unii Europejskiej są dziś Rosja i kresowiacy. 

Wójt podkarpackiej Wiązownicy podczas konferencji prasowej 8. X. 2013 r., dwa dni po odsłonięciu tablicy upamiętniającej Polaków, którzy zginęli z rąk UPA w 1945 r., ukazał kulisy inspirowanej partyjnymi przepychankami polityki historycznej. W całej sprawie jest promyk nadziei. Ankieta przeprowadzona w 2010 r. wśród rodziców uczniów wiązownickiej szkoły pokazała, że  większość –  140 na 240 – respondentów opowiedziała się za upamiętnieniem wszystkich ofiar konfliktu, religijno-oświatowym i lokalnym charakterem uroczystości. Tylko co 20 ankietowany – 21 na 240 – chciał tego, do czego w sumie doszło, a 71 uważało, że ze względu na świeżość ran nie należy wracać do przeszłości. 

Bardziej z kronikarskiego obowiązku niż – co byłoby sporą naiwnością - z dążenia do sprostowania przekłamanych informacji i zmiany podejścia do kwestii ukraińskiej, odniosę się do reakcji na teksty mego autorstwa poświęcone rocznicy tragedii Wołynia, które znajdują się w tym blogu i jeszcze w innych miejscach, oraz przedstawię zrodzoną niekontrolowaną awersją do grekokatolików genezę tego zainteresowania.  
  
Najpierw niepowtarzalny – co daj Panie Boże! – w swej oryginalności warsztat dziennikarski „Naszego Dziennika”. W wydaniu z 18 lipca ukazał się tekst „Nobel za szyderstwa”, krytykujący moje dwa felietony: „Wołyń. Ludobójstwo jako Nobel za cierpienie” i „Wołyń. Kat ofiarą”. Wersja internetowa artykułu ma w zakończeniu trzy akapity więcej od drukowanej. Poza tym są identyczne. Ale autorką drukowanej jest Anna Ambroziak, a internetowej Maciej Walaszczyk(sic!). Metoda – „to nie ja, to on” –   na uchylanie się od krytyki? Jako miejsce publikacji felietonów podano nie pierwotną domenę – seminarija.pl, a jedną z tych, która skopiowała teksty. 

Krytyka tekstów zaczyna się od cytatu: „Ludzie, którzy utożsamiają się z ofiarami, pragną określenia przeszłych zbrodni mianem ludobójstwa, uważając, że dzięki temu świadomość o nich dorówna tej o Holocauście”. Po cytacie podano w nawiasie numer strony – 446. Oczom  zaangażowanego czytelnika „ND” ukazał się oto ks. Pańczak, który na ponad czterystu stronach szydzi z cierpień Polaków. 446 to numer strony książki Timothy Snydera „Skrwawione ziemie”, z której pochodzi cytat o Holocauście, jak i ten kończący felieton:  „W każdym z przypadków omówionych w tej książce na pytanie: Czy to było ludobójstwo?, można odpowiedzieć: tak, było. Nie prowadzi to jednak daleko”. Gdyby nie Snyder i, tym bardziej, Norman Davies, który dla Polaków nie jest przecież jednym z wielu zachodnich historyków, nie odważyłbym się krytykować usilnych starań wielu w Polsce, by tragedię wołyńską nazywać ludobójstwem. Ograniczyłbym się do ukazywania bezcelowości ukraińskich starań o uznanie za ludobójstwo Wielkiego Głodu z lat 1932-1933. O skali wołyńskiego napięcia w Polsce świadczy to, że tę wypowiedź Daviesa dla Radio TOK FM z 14. 06. 2013 r. zbywano milczeniem: „Jako historyk widzę, że każda grupa etniczna ma pewnych ludzi, którzy chcą, aby to oni zostali uznani za ofiary ludobójstwa. To zaczęło się prawie 100 lat temu. Ormianie wciąż walczą, aby uznano, że byli ofiarami ludobójstwa w trakcie I wojny. Co znaczy ludobójstwo? Kto je definiuje? To są kwestie polityczne. To jest selekcja ofiar: my jesteśmy ofiarami ludobójstwa, inni nie są. Tu jednak nie ma niewinnych grup. To był okres okropności, wypędzania, oczywiście przez mocarstwa, Trzecią Rzeszę i ZSRR. Każda grupa była ofiarą różnych okropności. Jednak mówienie wyłącznie o sobie jako ofiarach ludobójstwa jest polityczne”. 

Porównanie dążenia do określenia cierpień własnego narodu jako ludobójstwa do nagrody Nobla w dziedzinie cierpienia i słowa o postrzeganiu swego narodu jako drugiego Chrystusa pochodzą z tego samego tekstu, a nie z różnych, jak napisano w „ND”. Biskupowi świdnickiemu Ignacemu Decowi nie odmawiałem prawa do porównywania śmierci polskich dzieci do rzezi niemowląt z Betlejem, ani nie zarzucałem sakralizacji martyrologii Polaków, po prostu konstatowałem takie podejście, obecne nie tylko wśród Polaków. Prof. Andrzej Chwalba, historyk z UJ na  pytanie, czy „XIX-wieczna teza o byciu Chrystusem narodów nosiła także znamiona rywalizacji o cierpienie?” odpowiada: „Trzeba pamiętać, że romantyczna polska Wielkiej Emigracji była jednak częścią tworzącego się wówczas świata rewolucyjnej oraz demokratyzującej się Europy. Poza tym Polacy po powstaniu listopadowym szukali w latach 1831-1832 uzasadnienia prawa do egzystencji, a także własnej państwowości. Stąd także wywodziło się owo podkreślenie, że cierpimy za innych, chroniąc ich przed zalewem barbarzyństwa, że odkupujemy ich niesieniem krzyża Chrystusa. Ale w europejskich badaniach porównawczych okazało się potem, że Chrystusem narodów bywali także Francuzi, Szwajcarzy i Portugalczycy, a zwłaszcza Włosi. Hasło to przejęły też narody bałkańskie walczące z Turkami – Chorwaci i Serbowie również uważali się za Chrystusa narodów. Zadziwiające było owo zderzenie haseł rewolucyjnych z ideami religijnymi”. („Jedna pamięć nie istnieje”, rozmowa z A. Chwalbą, „Rzeczpospolita Plus-Minus, 24-25. 01. 2004 r.).

To nie w mojej ocenie, w domyśle – subiektywnie,   publikacje związane z 70. rocznicą tragedii wołyńskiej rozszerzają skalę ukraińskich zbrodni na Polakach. W tekście chodzi o słowa, które można odsłuchać w internecie – kazanie ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego na Jasnej Górze, w którym do zbrodni popełnionych przez Ukraińców wymienił on „zabójstwo polskich profesorów we Lwowie”. 

Właśnie nieformalny lider środowisk kresowych skierował uwagę „ND” i innych mediów na omawiane teksty. 15-16 lipca na KUL odbywała się sesja poświęcona Wołyniowi. Jednym z prelegentów był ormiański duszpasterz. Krotko po północy tego dnia na stronie seminaria.pl umieściłem tekst „Wodewil i happening. Rzecz o pojednaniu”. Spóźniony ks. Isakowicz wszedł na mównicę, wyraził radość, że po raz pierwszy od kilku lat może występować w KUL, a nie przed zamkniętymi drzwiami uniwersytetu, po czym w dramatycznym tonie zapytał, czy powinno się kontynuować spotkanie, skoro na stronie seminarium greckokatolickiego ukazał się tekst wyśmiewający pojednanie polsko-ukraińskie i lubelską inicjatywę. Ktoś z dziennikarzy poinformował/niedoinformował/dezinformował krakowskiego kapłana o moim tekście, który pojednania nie wyśmiewał, lecz bronił przed deprecjonującą ironizacją. W sali zapadło kłopotliwe milczenie. Wywołany do tablicy przez głównego organizatora zachęciłem Ks. Isakowicza, by przeczytał tekst, o którym wypowiada kategoryczne sądy. Sesja toczyła się dalej. Niepowtarzalne było zachowanie prof. Andrzeja Zięby z Krakowa, który prowadził następną sesję. Zorientował się, że ks. Isakowicz wywołał burzę w szklance wody, chciał jednak okazać mu jakieś wsparcie. Wykoncypował to mniej więcej  tak: będziemy omawiać list metropolity Szeptyckiego  „Nie zabijaj”, w którym mówi się o aborcji. A wiemy, że głównym naszym wrogiem w tej sprawie jest „Gazeta Wyborcza”. Nie godzi się więc w wychowanie seminarzystów w jakikolwiek sposób włączać to źródło. Chodziło pewnie o to, że w tekście „Wodewil i happening. Rzecz o pojednaniu” przeciwstawiłem dziennikarza „GW”, który w polsko-ukraińskim spotkaniu w Porycku i Sahryniu widział ekumeniczną modlitwę, a nie, jak ktoś inny, pojednawczy happening. Swój referat krakowski profesor zakończył stwierdzeniem, że bracia Szeptyccy – metropolita Andrzej i ihumen Klemens – w stosunku do Polaków podczas II wojny światowej byli ludźmi „o żelaznych nerwach i twardym sercu”. Zięba wszedł w paradygmat reprezentowany w Polsce przez ks. prof. Chrostowskiego. Jak warszawski kapłan z entuzjasty dialogu z judaizmem stał się  jego zagorzałym krytykiem, tak krakowski profesor metropolitę Szeptyckiego widzi dziś nie jako wybitnego pasterza, a upiora. 

Ks. Isakowicz-Zaleski nie złożył jednak broni. Gdy argumentom zabrakło siły, sięgnął po argument siły. Z taką reakcją spotkałem się nie po raz pierwszy. To stało się… drugi raz. Przez ponad dwadzieścia lat odpowiedzią na moje teksty, polemiki, krytyki pod różnym adresem – biskupów różnych tradycji i konfesji z Polski, Ukrainy, Rosji, Słowacji, profesorów teologii i dziennikarzy różnych wydań  – była merytoryczna dyskusja albo wymowne milczenie. Tylko raz, w 1998 roku, reakcją na tekst krytykujący osławiony list kardynała Sodano w sprawie żonatych Kaplanów greckokatolickich w Polsce, który redakcja jednego z tygodników przesłała do nuncjatury, by mieć głos drugiej strony, było wymaganie usunięcia mnie z pełnionej w Kościele funkcji.

Lider kresowian wyznacza dziś standardy, coraz wyżej ustawia poprzeczkę, także dla polityków aspirujących do czołowych roli w swych środowiskach. Co europosłowi Pawłowi Zaleskiemu z tego, że zbrodnię wołyńską od dawna nazywa ludobójstwem i po myśli ks. Isakowicza wypowiada się w innych kwestiach dotyczących Ukrainy, skoro za krytykę rekonstrukcji w Radymnie słyszy od niego, że atakuje polskich patriotów. Ojciec Marek Blaza SJ, gdy czyta słowa ks. Isakowicza przypomina sobie kanon 1448 §1 Kodeksu Kanonów Kościołów Wschodnich, który stanowi, że „Kto w publicznym widowisku, w wypowiedzi, w rozpowszechnionym piśmie albo w inny sposób przy pomocy środków społecznego przekazu, wypowiada bluźnierstwo, poważnie narusza dobre obyczaje albo znieważa religię lub Kościół bądź wywołuje nienawiść lub pogardę, powinien zostać ukarany odpowiednią karą”.(„Błahowist”, 3/2013). 

Daniel Beauvois, francuski historyk, który dla wielu w Polsce jest kimś niewygodnym, twierdzi, że „okropności i konflikty XX wieku można wytłumaczyć tylko wtedy, gdy zwrócimy się do dalekiej i nawet jeszcze dalszej historii”. W poświęconym tragedii Wołynia numerze lwowskiego czasopisma „Ji” opisał on swoje perypetie z Muzeum Drugiej Wojny Światowej, które cenzurowało jego krytykujące kresomanię artykuł,  i rozczarowanie „Gazetą Wyborczą”, która, publikując odrzucony przez muzeum tekst, wbrew obietnicom nie potępiła cenzury. Trud historyków dawnych i bliższych nam dziejów oraz zaangażowanie popularyzatorów rezultatów ich wysiłków jest potrzebny, aby wytłumaczyć pani Jadwidze i bohaterom YouTube, że są ofiarami mitów, stereotypów i manipulacji.









niedziela, 10 listopada 2013

Євангеліє для Сходу і Заходу



Двадцята неділя по Зіслання Святого Духа є чи не єдиною в літургійному році, коли християни візантійської традиції чують ті самі читання з Нового Завіту, що і їхні брати і сестри римської традиції.  Таке трапляється раз на три роки, згідно з Циклом В (Євангеліє від Луки) читань у римсько-католицькій літургії,  в десяту звичайну неділю. Довідавшись  від апостола Павла, що Євангеліє, яке він проповідував, було прийняте ним  «не від людини», а  «через об‘явлення Ісуса Христа» (Гал 1,11), візантійці і латинники разом чують про воскресіння сина вдови з Наїн.(Лк 7, 11-16 – віз. літ; 7,11-17 – рим. літ.) Це дивно звучатиме, але виявляється потрібним пригадувати, що християнство несе послання надії, добру звістку про перемогу життя над смертю, добра над злом, любові над ненавистю. Інколи доводиться Церкві робити це доволі жорстко навіть стосовно своїх офіційних представників, як сталося на днях у Польщі, де наказано мовчання єзуітському богослову, який від теології незрівнянно більше поширював демонологію.
Апостол Павло пише, що Бог вибрав його до особливої місії «від утроби матері»,  «покликав своєю благодаттю» і «зволив об‘явити» Сина свого. Це  об‘явлення мало особливу форму, сталося, як дослівно пише Павло, «в мені». Як пояснює відомий біблеіст Альберт Вануа, це не семітизм, не треба віддавати цього сформулювання словами «через мене», бо ідеться про «особисту, інтимну благодать, яка уможливлює місію скеровану до інших людей». Мета цього внутрішнього осяяння – «щоб я проповідував його між поганами». Вірніший був би переклад «щоб я благовістував його», бо в грецькому тексті йдеться про євангелізацію, проповідь доброї новини.
Бог, який об‘явився «в» Павлі був Богом милосердним, який простив йому те, що він «несамовито гонив Божу Церкву та руйнував її». Майже всі апостоли також відчули силу Божого милосердя після втечі з-під хреста, а деякі навіть відречення свого наставника перед слідчими. Можемо сказати, що нам пощастило мати Верховних Апостолів, які впали на дно, бо Євангеліє, що його нам передали разом з іншими учнями, є джерелом надії для таких як вони грішників.
Читання апостола про Євангеліє знаходить підтвердження в події воскресіння юнака з Наїн. Ісус «зглянувся» над вдовою, яка втратила єдиного сина. Дієслово, яким віддано реакцію Ісуса походить від іменника, котрий описував внутрішні «шляхетні» органи людини: серце, легеня, печінку. В грецькій мові було це найсильніше слово на окреслення співчуття для другої людини. В Новому Завіті так віддається почуття батька до блудного сина і милосердного самарянина до побитого мандрівника. Всі інші застосування відносяться до Ісуса, який турбується про народ, що був як вівці без пастиря (Мт 9, 36), дбає про голодних (Мт 14,14) і зціляє біснуватого епілептика (Мр 9,22). Остаточно джерелом цього дієслова є слова, які стосуються материнського лона, його ніжної реакції на плід, що має в собі. Чи може бути краща новина від тієї, що Бог, «пречистий, нескверний, безначальний, невидимий, неосяжний, недослідимий, незлобивий», який «єдиний має безсмертя і живе в світлі неприступнім» (Чин Святої  П‘ятдесятниці, перша коліноприклонна молитва) материнським порухом любові реагує на людське горе і кривду?
О. Богдан Панчак







sobota, 9 listopada 2013

Pierogi a niepodległość



Czy przyszedł moment, by porzucić wszelką nadzieję na ocalenie autentycznego znaczenia słowa „ruski”? Bo jeśli pierwszy zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” Jarosław Kurski pierogi ruskie nierozłącznie łączy z tymi, których „nikt nie prosił, same przyszły”, to w kim szukać sojusznika? Konsternacja młodej kelnerki z krakowskiego Rynku, która nie zrozumiała dowcipu, jest dla dziennikarza najlepszym dowodem, że niepodległość stała się dla młodego pokolenia Polaków czymś oczywistym: „dla mnie niepodległość najpełniej wyraziła się tym, że dziewczyna urodzona po 1989 r. nie rozumie dowcipu «kto prosił ruskie». Oto rodzi się druga generacja Polaków, dla których wolność jest jak powietrze – bez barwy i zapachu. Po prostu jest”.(„Ruskie a niepodległość”, „GW” 9-11.11. 2013)
A zaledwie kilka miesięcy temu w redagowanej przez Kurskiego gazecie ukazał się artykuł, w którym historyk ubolewał:  „Coraz rzadziej się pamięta, że słowo "ruski" oznacza tyle co odnoszący się do Rusi Kijowskiej lub do wschodniosłowiańskich ziem Korony zwanych Rusią, w praktyce więc do terytorium obecnej Ukrainy. To język ukraiński jeszcze kilkadziesiąt lat temu nazywano ruskim. Rosja zaś aż do XIX w. była określana jako Moskwa, co miało swoje znaczenie polityczne”. ”(Łukasz Adamski„ „Nie świętujmy plugawych zwycięstw!”, „Gazeta Wyborcza” 28.09. 2012).
Sam Kurski wyznaje, że opowiadając stary peerelowski dowcip chciał „się wydać zabawny, a wydał się żałosny”. Nie chodzi mi o ponuractwo, ale o to, by do tej „drugiej generacji Polaków”, która niezbyt entuzjastycznie zgłębia własną historię narodową, nawet w dowcipach zwracać się w sposób, który nie utrwali stereotypów i deprecjonującego traktowania sąsiadów jako jednej masy „ruskich”.
Temat pierogów jest nieśmiertelny. Nic nie stracił na aktualności i ten list opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” w październiku 2000 r.

Pierogi a sprawy międzynarodowe

         Swój artykuł pt. „Bliny w Tokio” poświęcony stosunkom rosyjsko-japońskim, Piotr Bernardyn kończy akcentem gastronomicznym(„TP” nr 38/2000). Powołując się na korespondencję z japońskiej gazety, mówiącą o wielkiej popularności japońskiej kuchni w Moskwie, pan Bernardyn konkluduje: „Pozostaje skłonić Japończyków do polubienia blinów, barszczu i ruskich pierogów...”. Bliny to strzał w dziesiątkę: są one typową rosyjską potrawą. Ale co z barszczem? Ma być biały czy czerwony, z krokietem czy bez? Myślę, że Autor miał na myśli barszcz ukraiński, ale tej potrawy, w pełnym brzmieniu  nie mógł jednak wprowadzić do swojej wersji rosyjskiego menu. Co innego z pierogami ruskimi – przecież to takie oczywiste.
         Na jednym z lubelskich bazarów jakiś polski handlowiec, najwidoczniej zmęczony konkurencją, okrasił swój szyld następującą reklamą: „Taniej jak u Rosjan”.  Rosjan na tym bazarze trzeba szukać ze świeczką. Handlują na nim głównie Ukraińcy, ale także Białorusini, Ormianie i przedstawiciele innych narodów byłego ZSRR, czyli ludzie, których 99 procent Polaków odwiedzających bazary określa mianem Ruscy. Ten polski handlowiec musiał jednak czuć, że słowo ruski, poza kulinarnym kontekstem pierogów, nie nadaje się na oficjalny napis. Poszedł więc po linii najmniejszego oporu i najniższych kosztów. Sądził zapewne, że zastępuje popularne określenie normatywnym terminem. Szkoda, że pan Bernardyn, uniwersytecki specjalista od Dalekiego Wschodu, w tym co dotyczy najbliższego Wschodu ulega tej masowej, bazarowej urawniłowce.  Barszcz, w jakiejkolwiek postaci, z tego co wiem jako zwykły konsument, nie jest typową rosyjską potrawą. A pierogi ruskie są żelazną pozycją w każdej, ale polskiej książce kucharskiej, bowiem określenie ruski, termin dziś historyczny, odnosi się do świata ukraińskiego i białoruskiego, a w danym przypadku do Ukraińców, którzy swą pasją do pierogów zarazili kiedyś Polaków. Zamiast tych dwóch smacznych potraw pan Bernardyn mógł był wymienić choćby kotlet à la Pożarski i boeuf Strogonow, skądinąd także znane w Polsce.
         Cały ten, ktoś mógłby powiedzieć kuchenny problem, przybiera czasem poważną formę. W książce „Przekroczyć próg nadziei, w rozdziale poświęconym ekumenizmowi (22) Jan Paweł II, w dosyć skomplikowanym fragmencie, pisze: „Unia Brzeska w 1596 r. stała się początkiem dziejów Kościoła wschodniego, który dziś nazywa się Kościołem katolickim obrządku bizantyńsko-ukraińskiego. Wtedy był to Kościół przede wszystkim ludności ruskiej i białoruskiej”. Słowo ruskiej okazało się kamieniem upadku dla wielu tłumaczy. Wyszło na to, że Kościół  Unicki był Kościołem ludności rosyjskiej. Punktem wyjścia dla przekładu powinno być łacińskie rutheno , a tak ignorancja tłumaczy i redaktorów wydań pogłębiła w milionach egzemplarzy i bez tego mgliste pojęcie reszty świata o wschodnich Słowianach i ich historii.

Ks. Bogdan Pańczak