2018 był dla mnie
rokiem trzech trzydziestoleci. Gdy władza ludowa po kilkukrotnych odmowach
doszła do wniosku, że wydanie mi paszportu nie zagraża już bezpieczeństwu
socjalistycznego państwa, po raz pierwszy w życiu wyjechałem poza granice PRL.
W kolejności: na Paschę do jeszcze sowieckiej Ukrainy, w lipcu do Włoch na jubileusz 1000-lecia
chrztu Rusi-Ukrainy, i w grudniu do USA z rodzinną wizytą. 22 grudnia
mijającego roku po raz pierwszy przekraczałem granicę polsko-ukraińską przez
piesze przejście w Medyce. Po jednej podróży pociągiem (w 1988), jednej
samolotem, kilkudziesięciu autobusem, i jeszcze liczniejszych samochodem,
zdobyłem „koronę”.
Bogiem a prawdą było
to najsprawniejsze przeniknięcie na Ukrainę. Paszport UE pozwolił uniknąć koszmaru
wielogodzinnego oczekiwania. Wejście normalnymi drzwiami (dla osób z dużym
bagażem), a nie obrotowymi, przypominającymi postawiony pionowo heder kombajnu,
można porównać do ułaskawienia.
Co nowego można
napisać o przekraczaniu polsko-ukraińskiej granicy? Nic odkrywczego. Nie mogę
jednak zapomnieć oczu pewnie z sześćdziesięcioletniego mężczyzny, stojącego
(czytaj: ściśniętego) już blisko wejścia do budynku. Spytałem go ile godzin już
stoi. – Sześć, a przedtem całą noc w pociągu. W następnych godzinach i dniach
był jeszcze gorzej.
21 grudnia Business
Insider poinformowal: „Obcokrajowcy napompowali
polski budżet. Idziemy na rekord wszech czasów ”. To zasługa tego
sześćdziesięciolatka i setek tysięcy innych, to dzięki nim „ZUS notuje
zwiększone składkowanie i nie musi już wyciągać ręki po wysokie dotacje z
budżetu państwa”. Pod koniec grudnia w centralnej kolejce (nie do TAX FREE i
uprzywilejowanej z paszportami UE) do pieszego przejścia w Medyce stoją właśnie
ci pompujący polski budżet ukraińscy zarobitczany i studenci, którzy, wbrew
temu, co twierdzą najprawdziwsi, w zdecydowanej większości płacą za naukę, utrzymując
na powierzchni niejedną polską uczelnię.
Przy wejściu do
budynku odpraw zamieszanie. Zemdlała jakaś dziewczyna. Trudno powiedzieć, czy
wskutek wyczerpującego stania, bo towarzyszące jej osoby polskim posługiwały
się bez akcentu. Dzwonię na 112, bo nikt jeszcze tego nie zrobił. Nikt nie
odpowiada dłuższą chwilę. Gdy jestem już w budynku wnoszą dziewczynę do środka.
Pomógł pogranicznik, ale ten, który
sprawdzał paszporty nie-UE. Połączenie ze 112 pada. Aż do wyjścia poza strefę
kontroli widzę, że pogranicznik stoi ze słuchawką przy uchu. Zamiast
przeprowadzać odprawę musi wzywać pomoc.
Corocznie przy okazji
Dni Dobrosąsiedztwa na Lubelszczyźnie zdarza się cud. Granica polsko-ukraińska staje
się legalnie przenikalna w szczerym
polu. Można. Zjawiają się mobilne punkty kontroli granicznej. Nie trzeba być
jasnowidzem, by przewidzieć, że około 20 grudnia tysiące Ukraińców będą wracać
do domu także przez piesze (znowu jedyne) przejście w Medyce. Czy państwa
polskiego, które drży w obawie przed odpływem po 1 stycznia 2019 ukraińskich
pracowników do Niemiec, nie stać na taką mobilizację? Jakie świadectwo wystawia
mu widok tysięcznej rzeszy ludzi stojącej przez wiele godzin w grudniu, pod
otwartym niebem, bez dostępu do sanitariatów? Bo mimo wszystko to co innego, i
obciążającego bardziej stronę ukraińską, niż tkwienie godzinami w kolejce samochodów i autobusów.
Końcówka roku 2018, i
tak złego w stosunkach polsko-ukraińskich, przyniosła kolejne złe fakty.
Przestał istnieć zasłużony w dialogu między tymi narodami Instytut Europy
Środkowo-Wschodniej w Lublinie. Dziś ogłosił zawieszenie działalności
wartościowy portal wschodnik.pl. Zlikwidowano piesze przejście w Dołhobyczowie.
Niezmiennie trwa czyściec na polsko-ukraińskiej granicy. Akurat jego odwołania
warto sobie życzyć.