Proschomen, czyli - Bądźmy uważni! Wezwanie powtarzane wielokrotnie w liturgii bizantyńskiej. Bliskie do słowa oznaczajacego modlitwę. Bez uważności nie ma dialogu z Bogiem, tak samo z drugim człowiekiem i narodem.
piątek, 26 lutego 2021
Страшний і чоловіколюбний
wtorek, 23 lutego 2021
30 lat minęło
Przywołana przez Chrystusa w czytanej dziś Ewangelii (Mk 13, 14-23) „ohyda spustoszenia” ożywiła wspomnienia wydarzeń sprzed trzydziestu lat. W zasadzie zrobili to już komentatorzy, którzy obok zdjęcia zniszczonej 3 lutego 2021 r. tablicy, upamiętniającej trzy zasłużone kobiety, Polkę, Ukrainkę i Żydówkę, znajdującej się na ścianie przemyskiej kamienicy przy ulicy Rynek 26, zamieszczali zdjęcie dawnej greckokatolickiej katedry, z jeszcze istniejącą kopułą.
15 lutego bieżącego roku minęło trzydzieści lat od podpisania umowy między stroną rzymskokatolicką, reprezentowaną przez ordynariusza przemyskiego bpa Ignacego Tokarczuka, prowincjała karmelitów bosych w Polsce o. Benignusa Wanata, prymasa Polski kard. Józefa Glempa i sekretarza Episkopatu Polski abp. Bronisława Dąbrowskiego, i stroną greckokatolicką, reprezentowaną przez ordynariusza odnowionej eparchii przemyskiej bpa Jana Martyniaka, o użyczeniu grekokatolikom na 5 lat (czas przewidziany na zbudowanie nowej katedry) kościoła karmelitańskiego, dawnej katedry. To, co działo się w Przemyślu przez następnych kilka miesięcy, z uporem godnym lepszej sprawy wielu nazywa „sporem polsko-ukraińskim”. Ostatni głos w tym chórze, to słowa prof. Tomasza Stryjka o roli Jana Pawła II w pojednaniu polsko-ukraińskim: „W czasie pielgrzymki do Polski w czerwcu 1991 r. rozsądził spór greckich i rzymskich katolików o katedrę biskupią pierwszego z tych obrządków w Przemyślu” („Międzynarodowe aspekty akcji »Wisła«” (ISP PAN, Warszawa 2020, s. 259).
To nie był spór polsko-ukraiński, lecz bunt zakonników i sporej grupy świeckich rzymskich katolików wobec decyzji podjętej przez ich pasterzy. Tak też widzi ten czas w Przemyślu Stanisław Stępień: „Z góry zakładano, że będzie konflikt. Natomiast problem jest taki, że strona ukraińska nie była zdolna do jakiegokolwiek konfliktu, bo była za słaba. Malowano tryzuby na szubienicy, które nie pochodziły od Ukraińców, to nie Ukraińcy to robili. Jeśli któraś strona się obawiała – co dla mnie było dziwne – to polska strona się bała. Ale czego się bała? Ani państwo ukraińskie nie istniało, ani nie było silne, ani Ukraińców nie było tutaj zbyt wielu”(„Rocznik Przemyski”, 2015, T. 51, z. 2, s. 212).
W obchodzącym także trzydziestolecie miesięczniku „Błahowist” komentowałem przemyskie wydarzeniф w felietonie pt. „Мерзота запустіння”.
A że historia nie
jest czarno-biała, świadczy niestety nierozstrzygnięta sprawa kościoła Matki
Boskiej Gromniczej we Lwowie (http://bogdanpanczak.blogspot.com/2019/05/blog-post_23.html).
piątek, 12 lutego 2021
Wyczerpanie bez pogorszenia
Część trzecia „Międzynarodowych aspektów akcji»Wisła«” (ISP PAN, Warszawa 2020), zatytułowana „Akcja »Wisła« w polityce pamięci i historiografii od przełomu w latach 1989-1991” zasługuje na to, by ukazać się jako osobna publikacja. Napisana przez badającego sine ira et studio stosunki polsko-ukraińskie Tomasza Stryjka, jest wnikliwą analizą i oceną także procesu pojednania.
Można by wtedy wprowadzić pewne korekty. Już tradycyjnie badacze – nazwijmy ich świeckimi – maja trudności terminologiczne z rzeczywistością kościelną, jaką jest Ukraiński Kościół Greckokatolicki. Kardynał Lubomyr Huzar, gdy we Lwowie 27 czerwca 2001 roku prosił o wybaczenie, nie zabierał głosu jako „metropolita Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego”, lecz jako Arcybiskup Większy Kijowsko-Halicki. I przepraszał nie za zło „wyrządzone przez wyznawców tego obrządku”, bo, zwracając się do Jana Pawła II powiedział: „Stało się tak, że niektórzy synowie i córki Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego wyrządzali zło — niestety świadomie i dobrowolnie — swoim bliźnim z własnego narodu i z innych narodów. W twojej obecności, Ojcze Święty, i w imieniu Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, pragnę za nich wszystkich prosić o przebaczenie Boga, Stwórcę i Ojca nas wszystkich, oraz tych, których my, synowie i córki tego Kościoła, w jakikolwiek sposób skrzywdziliśmy”.
To przemówienie zwierzchnika UKGK, obok 47. innych dokumentów, można znaleźć w wydanym w 2017 roku przez archieparchię przemysko-warszawską zbiorze „Polsko-ukraińskie pojednanie w dokumentach hierarchii oraz duchowieństwa”. Stryjek nie odsyła do tej pozycji, nie ma jej w bibliografii. Musiał ją przeoczyć, bo jest u Pawła Kowala w jego „Testamencie Prometeusza” (Warszawa-Wojnowice 2019), do którego odsyła w kwestii „inicjatyw na rzecz pojednania z udziałem Kościoła”. (Na marginesie, u Kowala to „Pieriemiski Archieparchialni Widomosti”).
Według Stryjka w dyskusjach prowadzonych na emigracji ( środowisko paryskiej „Kultury”, Osadczuk, Łysiak-Rudnicki) „nie powoływano się na argumentacje religijne, lecz na potrzebę przewartościowania obrazu przeszłości w związku z realistyczną oceną skutków uregulowania wschodnich granic Polski oraz przesiedleń ludności po drugiej wojnie światowej”. Zaś od końca lat siedemdziesiątych „ważną rolę w krzewieniu idei pojednania zaczął odgrywać Kościół katolicki obrządków rzymskiego i greckiego(ukraińsko-bizantyńskiego). Udział katolików oraz prawosławnych z Ukrainy (UKP KP) oraz Polski (PAKP) „podnosił rangę procesu pojednania i umacniał w nim orientację na przebaczenie”. Odwrotną stroną medalu było jednak to, że „nie sprzyjał sprecyzowaniu stopnia odpowiedzialności poszczególnych uczestników konfliktu z lat 1939-1947 oraz wprowadzeniu retrybutywnych środków sprawiedliwości tranzycyjnej. Ocena ta nie może być jednak argumentem na rzecz krytyki postępowania duchownych, ponieważ sternikami tego procesu, zapraszającymi do niego uczestników, były władze państwowe, a nie Kościoły. Te ostatnie występowały w nim w roli zgodnej ze swoją misją”.
Jest nad czym dyskutować. Kto kogo zaprosił do procesu pojednania? U Stryjka kościelny wymiar pojednania kończy się na roku 2003 – „liście pasterskim metropolity Huzara – w rzeczywistości biskupów Metropolii Kijowsko-Halickiej UKGK – oraz liście Wszechukraińskiej Rady Kościołów i Organizacji Religijnych na Ukrainie do papieża Jana Pawła II”. Rok 2013 nie minął bez śladu w procesie pojednania. Jeśli władze państwowe były sternikami procesu, to za prezydentury Janukowycza większość ukraińskich Kościołów płynęła pod prąd.
Według Tomasza Stryjka seria wymierzonych w siebie nawzajem aktów polityki pamięci Polski i Ukrainy z lat 2015-2018 pokazała, „że stoimy już nie tyle w obliczu kryzysu procesu pojednania, co wyczerpania się tej strategii polityki w stosunkach dwustronnych”. Wojna? Nie, bo dokonało się to „bez pogorszenia współpracy na innych polach”. Kościoły nie zadowolą się chyba takim pragmatyzmem.
poniedziałek, 1 lutego 2021
Szkody
Ponieważ „Pro memoria” prymasa Stefana Wyszyńskiego nie ukazują się w porządku chronologicznym, zrozumienie niektórych jego kroków przychodzi z opóźnieniem. Grekokatolicy z bólem przyjmują działania podjęte przez prymasa w Rzymie w roku 1958, zmierzające do storpedowania beatyfikacji metropolity Andrzeja Szeptyckiego (zob.http://bogdanpanczak.blogspot.com/2019/07/dwoch-zyjacych.html).
„Pro memoria” z lat 1956-1957 (IPN, 2020) dostarczają wiedzy o tym, na jakiej bazie faktograficznej prymas stwarzał sobie obraz metropolity. 3 października 1957 dominikanin, ojciec Adam Studziński, po powrocie ze Związku Radzieckiego opowiadał prymasowi, że „Polacy boją się zdradzać, że są Polakami, bo zawsze grozi rzeź ze strony Ukraińców”, że „gdy idzie o grekokatolików to katastrofa. 75 proc. ludzi przeszło na prawosławie”, i że księża greckokatoliccy, którym kapłani łacińscy dają intencje mszalne, „nie zachęcają do udziału w nabożeństwach łacińskich”. Powody takiego stanu rzeczy? – „Dużo zaszkodziła książka Szeptyckiego do modlitwy z 1944; jest tam przedmowa, w której zachęca grekokatolików, że mogą chodzić do Cerkwi prawosławnej w braku świątyń greckokatolickich”.
We wstępie do modlitewnika „Hospody wozwach k Tebi” z 1944 roku metropolita Szeptycki, po wyjaśnieniu różnic dogmatycznych między katolikami i prawosławnymi, napisał: „Gdzie nie ma naszej, greckokatolickiej cerkwi, tam możesz i powinieneś iść w niedziele i święta do kościołów łacińskich. A gdzie nie ma ani jednych, ani drugich, a są tylko cerkwie niezjednoczonych, tam można chodzić na Liturgie tylko pod dwoma warunkami: 1) że nie będziesz narażony na odstępstwo od swojej wiary i jedności kościelnej, 2) i że poprzez swój udział w nabożeństwach niezjednoczonych nie będziesz powodem zgorszenia dla nikogo, i nie sprawisz, iż pomyślą o porzucenie przez ciebie wiary. Jeśli nie występuje żadne z tych niebezpieczeństw, możesz chodzić na nabożeństwa do niezjednoczonych, bo u nich jest i prawdziwa Liturgia, i sakramenty”.
Dominikanin odnalazłby się wśród dzisiejszych tropicieli „banderyzmu”. Bo w jego relacji „dobrze się trzymają bazylianie, nie przeszli na prawosławie, ale nacjonalistycznie są przeciwko Polakom”. A księdza Melnyka, jednego z aktywnych uczestników pseudosoboru lwowskiego z 1946 roku, „zabił własny syn na schodach cerkwi, z zemsty nacjonalistycznej”. Redaktorzy wydania tę akurat sensację w przypisach sprostowali. Szkodliwości wielu innych niestety nie da się naprawić.