wtorek, 30 stycznia 2018

Profesorów KUL ocena Szeptyckiego




„Mówiąc o nacjonalizmie, który potępił biskup Chomyszyn, i który niestety w tej chwili jest w Kościele greckokatolickim nader wyeksponowany, jest to zboczony nacjonalizm, który obala, prawda, etykę chrześcijańską”; „Kondycja Kościoła greckokatolickiego, tak jak my postrzegamy, jest dość zasmucająca z racji na obecność radykalnego nacjonalizmu  i wrogość w stosunku do Kościoła rzymskokatolickiego” – gdyby istniał akt prawny analogiczny do znanej już na całym świecie znowelizowanej ustawy o IPN, te wypowiedzi byłyby podstawą do wystąpienia na drogę prawną przeciwko ich autorowi, profesorowi Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, przypisującego całemu Kościołowi negatywne cechy. 

Kolejny jego występ promujący polski przekład zapisków błogosławionego biskupa stanisławowskiego Hryhorija Chomyszyna, tym razem w Radomiu, oprócz znanych już poglądów na temat przeszłości i teraźniejszości Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego,  dostarczył informacji rzucającej światło na intencje przyświecające wydawcom „Dwóch Królestw”.

W ocenie wykładowcy Wydziału Teologii nie należy demonizować arcybiskupa Szeptyckiego chociaż się pogubił, był ze wszech miar pogubiony.  Zasługuje raczej na współczucie, ale i na osąd, bo był pasterzem, a pasterz ma inne obowiązki. Co do cnót heroicznych i postępowaniu zgodnie z kanonem świętości, według lubelskiego historyka, jest to „postać daleka”. 

Końcowe słowa z radomskiego spotkania przytoczmy verbatim: 

„Ostatnie słowo należy do Watykanu, więc mnie się wydaje, że też po uwzględnieniu, nie wiem, chociaż byłem w Rzymie, mówili, że już ta książka nie będzie miała wpływu na to, co się dzieje, ponieważ z kongregacji to wyszło. No zobaczymy. Ostatnie słowo należy do Pana Boga.  Duch Święty, prawda, w Kościele też ma coś do powiedzenia. Liczymy na to, że ta sprawa też będzie w sposób jak  najbardziej słuszny zamknięta”. 

„Troppo tardi” czy „za późno” padło z ust kogoś, kto przed objęciem stanowiska w kurii rzymskiej składał przysięgę: „Zobowiązuję się sumiennie zachowywać tajemnicę ściśle związaną z urzędem”?

Nietrudno domyślić się o jakie „uwzględnienie” i „najbardziej słuszne zamknięcie” sprawy chodzi lubelskiemu badaczowi. 

Grekokatolicy mocną wiarą wierzą, że Duch Święty miał coś do powiedzenia, gdy inny profesor KUL,  Jan Paweł II mówił 27 czerwca 2001 roku we Lwowie:

„Jak tu nie wspomnieć perspektywicznej i solidnej działalności pasterskiej sługi Bożego Metropolity Andrzeja Szeptyckiego, którego sprawa beatyfikacji jest w toku i którego spodziewamy się zobaczyć pewnego dnia w chwale świętych? Musimy odwołać się do jego bohaterskiej działalności, jeżeli chcemy zrozumieć niewytłumaczalną płodność z punktu widzenia ludzkiego Ukraińskiego Kościoła Grekokatolickiego w ponurych latach prześladowań”.


sobota, 27 stycznia 2018

Rzym, Krym i Pratulin



Papież Franciszek odwiedzi jutro rzymskie centrum Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, Sobór Mądrości Bożej, wzniesiony staraniem patriarchy Josyfa Slipyja, który po osiemnastu latach syberyjskiego zesłania, chyba wbrew oczekiwaniom sowieckich władz, zamiast w spokoju dożywać wieku energicznie zabrał się do odradzania życia swego Kościoła w wolnym świecie. Zapewne odżyją wspomnienia o nim, o wychowawcy młodego Bergoglio biskupie Stepanie Czmilu, o tragicznej doli grekokatolików w XX wieku.

Szerszym kontekstem jutrzejszego wydarzenia, przez niedawne (23 stycznia) wspomnienie męczeństwa trzynastu wiernych w Pratulinie, jest jednak dola unitów w Królestwie Polskim w XIX wieku. Zjawiają się kolejne prace naukowe poświęcone tej historii. Dla lubelskiego naukowca „opór ludności unickiej był zjawiskiem niespotykanym w skali europejskiej. Ludność greckokatolicka, w ogromnej większości pochodzenia wiejskiego, często niepiśmienna, potrafiła latami skutecznie sprzeciwiać się energicznym działaniom biurokratycznego państwa, angażującego znaczne zasoby ludzkie czy ogromne środki finansowe i często posługującego się niewyobrażalnym terrorem”, i podczas gdy „ani szlachta, ani duchowieństwo rzymskokatolickie”, doświadczone ciężkimi represjami po upadku powstania styczniowego, nie przeciwstawiały się otwarcie carskim władzom, „unici byli jedyną kategorią ludności Królestwa Polskiego, która masowo i jawnie – aczkolwiek najczęściej biernie – sprzeciwiała się polityce władz rosyjskich” (Andrzej Szabaciuk, „»Rosyjski Ulster«. Kwestia chełmska w polityce imperialne Rosji w latach 1863-1915”, Lublin 2013, s.41-43).

Historyk potrafi dotrzeć do tego, co „się w duszy grało”. Jeden z wysokich urzędników carskich w Warszawie miał powiedzieć, a inny zapisał to we wspomnieniach, że „»zjednoczenie« jest niczym innym, jak »kolejną, uczynioną bezwstydnymi rękoma administracji fikcją, jedną z licznych, które na długo przeinaczają moralny byt naszego społeczeństwa«”(tamże, s. 35).

Od „zjednoczenia” unitów w  Królestwie Polskim z „macierzystym” Rosyjskim Kościołem Prawosławnym minęło już ponad 140 lat, od tego na lwowskim pseudosoborze w sowieckiej  Ukrainie już ponad 70. Od „zjednoczenia” Krymu z Rosją mija czwarty rok, i tyle samo trwa wojna na wschodzie Ukrainy. 

George Weigel, sprowokowany wystąpieniem metropolity Hilariona, postaci numer dwa w Patriarchacie Moskiewskim, który, odbierając we włoskim Bari doktorat honoris causa od tamtejszego wydziału teologii, podziękował Stolicy Świętej za jej „wyważone stanowisko odnośnie aktualnego konfliktu na Ukrainie”, pyta: „Czy ktoś w Watykanie oblał się rumieńcem wstydu za ten komplement. Wielu wysokich rangą rzymskich dostojników powinno”( https://www.firstthings.com/web-exclusives/2018/01/equilibrium-and-ignominy).
Amerykański publicysta punktuje, że „wyważone stanowisko” znaczy odmowę używania słów „inwazja i „aneksja” oraz przemyślaną niechęć do sięgania po słowo „wojna” na określenie tego, co Rosja robi w Donbasie. 

Wskazuje na bezsens, jakim jest unikanie w kontekście Ukrainy nazywania rzeczy po imieniu, i jednoczesne wzywanie przez Watykan do rozbrojenia nuklearnego. Ukraina jako jedyne państwo w świecie pozbyło się broni nuklearnej, uzyskując w 1994 w Memorandum Budapesztańskim gwarancje bezpieczeństwa od USA, Wielkiej Brytanii i Rosji. Kto dziś, widząc co warte są dokumenty podpisane przez Rosję, pozbędzie się swych rakiet? Przykład Północnej Korei mówi sam za siebie. 

Po prawie stu pięćdziesięciu latach na określenie tego, co stało się z Krymem, można powtórzyć słowa carskiego czynownika: to „zjednoczenie” jest „kolejną, uczynioną bezwstydnymi rękoma administracji fikcją, jedną z licznych, które na długo przeinaczają moralny byt naszego społeczeństwa”.

Zdumiewa także inny aspekt rosyjskiego „długiego trwania”. Delegacja unitów, która pod koniec lat 60. przypominała o carskiej  obietnicy nieingerowania w życie ich Kościoła, usłyszała od ministra spraw wewnętrznych hr. Tołstoja: „Bądźcie sobie lutrami, kalwinami, mahometanami i czem chcecie, byle nie katolikami i nie unitami, bo na to rząd nie pozwoli” (J. Bojarski, „Czasy Nerona w XIX w. pod rządem moskiewskim czyli ostatnie chwile Unii w diecezji chełmskiej. Fakta zebrane przez kapłanów unickich i naocznych świadków”, Lwów 1878, s. 60. Cyt. za: Tadeusz Krawczak, „Likwidacja Unii w Królestwie Polskim”, w: „Martyrologia Unitów Podlaskich w świetle najnowszych badań naukowych”, Siedlce 1996). 

„Lutry”, „kalwiny”, „czem chcecie” w XIX wieku, mumia Lenina jako równa relikwiom świętych w nauczaniu prezydenta Rosji w  wieku XXI. Religijny nihilizm obok pogardy dla praw człowieka i narodów. 

Wiemy, że słowa hrabiego Tołstoja się nie sprawdziły. Osłabiona Rosja w 1905 roku była zmuszona zgodzić się na ustępstwa. Przed „zjednoczonymi” zamknięta była jednak droga powrotu do swego Kościoła. Jedyną katolicką opcją był Kościół rzymskokatolicki. W efekcie, jak napisała prof. Hanna Dylągowa, „unici stali się chłopami polskimi i nie bardzo chcą dzisiaj widzieć swoich błogosławionych przodków jako Rusinów”.

Z rozgoryczeniem zauważył to już w 1881 roku oberprokurator Konstantin Pobiedonoscew: „Ruscy ludzie, którzy żyjąc w Polsce przez 300 lat, nie zwracali się w stronę polskości i katolicyzmu, kiedy wpadli w nasze ręce stali się katolikami i mówią po polsku”(A. Szabaciuk, „Rosyjski Ulster” s. 35).

Czy historia się powtórzy i mieszkańcy „Noworosji”, którzy prawie wpadli w ręce Rosji, pozbędą się iluzji odnośnie „rosyjskiego świata” i przemówią po ukraińsku?

Kiedy na twarzach dyplomatów zjawi się rumieniec wstydu?














niedziela, 21 stycznia 2018

Z kresowych arsenałów



Trwa zbiór podpisów pod „Apelem do rodaków w kraju i za granicą”, który wystosował Komitet Społeczny na rzecz Pomnika „Rzeź Wołyńska” w Toruniu. 

Rozpoczyna się słowami: „Kresy to wielka historyczna wartość.  Przez wieki tworzyły naszą tożsamość narodową, kształtowały i umacniały wiarę,  rozwijały naukę i kulturę”. 

Najpierw słowo odnośnie naukowej rzetelności apelu. Na początku mówi się, że „w wyniku straszliwego terroru i bestialskich rzezi, ofiarami ukraińskiego ludobójstwa padło około 200 tys. naszych rodaków”. Mniej więcej w jego połowie padają słowa o „ludobójstwie i cierpieniu milionów polskich obywateli, rżniętych, katowanych, mordowanych siekierami, widłami i palonych żywcem w stodołach,  zapomnieć o dzieciach wbijanych na sztachety i przybijanych gwoździami do drzwi i stołów”. Badacze różnią się w ocenie liczby polskich ofiar, z zauważalną tendencją wzrostową w ostatnich latach. Autorzy (autor?) apelu słowami o milionach „rżniętych, katowanych, mordowanych” przelicytowali wszystkich. 

Apel zaskakuje jednak przede wszystkim specyficzną, by uciec się do eufemizmu, kulturą języka polskiego. 

W obronie pomnika autorstwa prof. Pityńskiego pada argument: „Pragniemy w tym miejscu przypomnieć, że w historii sztuki największe dzieła przełamujące artystyczne  schematy były odsądzane od czci i wiary”. Od czci i wiary odsądza się ludzi, nie wytwory ich rąk czy głów.

Na pytanie o sposób wyrażenia w sztuce bezmiaru cierpienia i okrucieństwa, „by pokazały prawdę i wstrząsały sumieniami”, apel udziela takiej odpowiedzi: „Tak, jak zrobił to prof. Pityński? Z artystyczną precyzją i historyczną wiernością”. Znak zapytania stawiają w tej kwestii „banderowcy”. Skąd wziął się u zwolenników monumentu? Odezwała się podświadomie zagłuszana wrażliwość artystyczna i ludzka? 

Agnieszka Holland, Stanisław Krajewski, Piotr Tyma to „tzw. »autorytety« polskie”. Po zwrocie „tak zwany” nie stosuje się cudzysłowu.

Apel głosi, że „wrogowie prawdy” robią wszystko  „byle by tylko nie wspominać o banderowskich zbrodniach”. To po prostu ortograficzny błąd. Według „Nowego słownika poprawnej polszczyzny”:  "byleby" to „osłabione: byle, spójnik o tych samych funkcjach co: byle, ale wskazujący na mniejszą stanowczość sądu”. Po polsku powinno więc być: „byle tylko nie wspominać…”.

I tak dalej, i temu podobne.

Po przytoczeniu argumentów z historii sztuki, dowodzących, że brutalna  dosłowność była przyjętym środkiem wyrazu, czytamy w apelu: „Więc co? Należy ich wyrzucić z arsenału sztuki, zablokować i potępić,  tak jak chcą  wrogowie prawdy uczynić z dziełem prof. Pityńskiego. A Szekspir ociekający krwią?!”. 

Cały smaczek tego dokumentu. Jeszcze raz sięgnijmy do słownika. Arsenał to „zasób broni posiadanej przez kogoś; także pomieszczenie, w którym się ją przechowuje”. Także „zbiór, zasób czegoś, co może być wykorzystane jako swego rodzaju broń”, lecz „w tym zn. nadużywany”. 

Jeśli apel ma na celu uczczenie pamięci ofiar, po co sięgać po broń? Chyba że chodzi o „swego rodzaju broń”, co najmniej zaczepną. 

Pod apelem podpisało się sporo profesorów, wśród nich językoznawca. Jest tłumacz, są dziennikarze. Jako pierwszy figuruje profesor historii, który ukończył uniwersytet lwowski. To chyba tłumaczy ten arsenał, bo według Słownika Języka Ukraińskiego arsenał to  «перен. Великий запас чого-небудь (засобів, можливостей та ін.)».

I tak dożyliśmy czasów, gdy apel w obronie pamięci o polskich ofiarach Kresów kleci się kulawą polszczyzną, pielęgnowaną na ukraińskim językowym podglebiu, a podpisują go tuzy nauk wszelakich.  



wtorek, 9 stycznia 2018

Пропадуть бурдюки?



У вересні, на зустрічі ректорів вищих Духовних семінарій, що діють у Польщі, я почув про православних українців з найновішої хвилі імміграції, які зголошуються до цих римо-католицьких навчально-формаційних закладів.

Про дивовижну легкість, з якою греко-католицькі священики приймають біритуалізм, мовилось тут http://bogdanpanczak.blogspot.com/2016/02/blog-post_85.html
 
Тому діагноз, до якого доходить Юрій Андрухович в своєму тексті про календарне питання на порталі zbruc.eu (https://zbruc.eu/node/74924), не є для мене, на жаль, перебільшеним: «А тим часом „Божий люд” і „церковний народ”, до священної волі якого так уважно дослухаються ієрархи, з кожним наступним 25 грудня дедалі активніше пре до костелів, радіючи Різдву синхронно з нормальним невізантійським світом. Бо й сам він давно вже хоче стати нормальним і невізантійським, тобто сучасним, модерним і синхронним Заходові та зокрема Європі. „Римо-католицька служба, – ділиться враженнями знайома – з тих, які віднедавна рішуче й захоплено поповнили партію “польського” Різдва, – така по-сучасному прекрасна, що я наче без візи й паспорта потрапляю до Європи!”».

Це моє переконання зміцнив один з коментарів: «Пані та панове западенці, шановні! Поки Ви поважно чубитесь, центральна Україна (і Київ найшвидше) масово включається святкувати РХ 24/25. Як академічний релігєзнавець, я веду відповідні спостереження вже понад двадцять років, і в останні процес пришвидшується особливо помітно».

Найбільшу досаду викликала в Андруховича відмова пастирів бути пастирями: «Пастирі підуть туди, куди накаже отара. Отара ж нічого подібного не наказує. Проте щойно воля отари зміниться, ми її виконаємо». Видно, що для івано-франківського письменика це суперечить тому, що написано про доброго пастиря в Євангелії від Івана: «Вівці слухаються його голосу, і він кличе своїх овець на ім‘я і виводить їх. Коли виведе свої вівці, іде поперед них, і вівці йдуть слідом за ним, бо знають його голос»(Ів 10, 3-4). 

Іти поперед – це один з найбільших викликів, які стоять перед єрархами і духовенством Церков в Україні. Мати відвагу сказати народові речі, на які першою реакцією буде спротив. 

Андруховичу належать слова, сказані приблизно двадцьять років тому, що в українських церквах вишиванки важливіші за вчення Христове. Парафразовуючи їх можна сказати, що бездискусійна вірність юліянському календареві стоїть понад Христове: «Ніхто також не вливає молодого вина до старих бурдюків, а то нове вино прорве бурдюки, і вино розіллється, і бурдюки пропадуть»(Лк 5, 37). 

Щораз менше часу, щоб не здійснився цей прогроз: «Тобто цілком можливо, що недалекий той час, коли наші вірні традиціям візантійці прокинуться – а отари їхньої тільки і всього, що по найглухіших та найбезлюдніших і – головне – найбідніших та найнеосвіченіших селах. Решта ж – найпередовіша, найуспішніша і сучасна – рішуче поїде з їхньої Візантії геть. І навіть паспорт їй не буде потрібен». 

Церква, турбуючись про найбідніші та найнеосвіченіші – в переносному і дослівному значенні – українські села, не може алергійно сприймати критику, яка йде від представників світу культури і мистецтва. Бо, як вважає Лешек Колаковський, втративши живучість у високій культурі, християнство немає шансу розвиватись. (http://bogdanpanczak.blogspot.com/2017/06/blog-post_28.html).